Kozak o którym chcę opowiedzieć miał wtedy 4 lata i nie był jeszcze moim ojcem. A o Nim właśnie chciałabym napisać. Otoczony troskliwą opieką niani, prababki i mamy, hołubiony i uwielbiany Tomaszek cwaniakiem warszawiakiem był od samych urodzin. Nie dość, że niani psikusy czynił i uciekał wciąż do ogrodu, noszony przez nią na rękach, kołyski do snu i takie tam bajery od samego urodzenia. Ucieczkom ogrodowym przysłużył się Pradziadek. Wybudował bowiem kamienicę przy Zamoyskiego, służba kręciła się po domu, w ogrodzie hodowane były pszczoły miód dające, owocowe drzewa i krzewy. Istny raj dla małego chłopca. To nic ,że teraz nawet zdechłej huśtawki się tam nie znajdzie , że trawa zapomniała jak się rośnie na asfalcie, że to, że tamto, że siamto.
Tomaszek był dzieckiem nader żywiołowym, rodzeństwa nie posiadał, więc rodzice postanowili ucywilizować go i wysłać do przedszkola prowadzonego przez siostry zakonne przy Wedlu. Sielski widoczek na Jeziorko Kamionkowskie miał wyciszyć dziecko, a świeżo poznani koledzy sprawić, że nie będzie robił z ukrycia zastrzyków z wody prześlicznej niani.
Wysłany do przedszkola grzecznie doń dotarł, i bawił się przez godzinę, ale po jakimś czasie poczuł niemałe znużenie ową instytucją i…postanowił zwiać. Warszawski czteroletni cwaniaczek znalazł taki moment, w którym opiekunki zajęte były dziewczynką, którą inny nieznośnik ciągnął za warkoczyki i wyszedł. Nie to, że musiał pokonać bramę, i dwa przejścia przez Zieleniecką i Targową.
Usatysfakcjonowany, wrócił do ogródka i urządził sobie sesję zabawową w domku na drzewie, poczciwy orzech znosił wszelkie eksperymenty mojego ojca.
Zakonnice rozstawiwszy po kątach chłopców z afery warkoczykowej zauważyły, że brakuje Tomaszka. Pierwszy dzień w przedszkolu i ginie dziecko. Telefon do babci, która przyjeżdża zwalniając się z pracy, by szukać syna. Zawał i histeria. Płacz i czarne wizje.
Drugi telefon(lata 60, a pradziadziadek Jabłonowski, arystokrata z herbem:D- takim wynalazkiem szpanował w okolicy)-tym razem do domu. Tomka nigdzie nie ma.
Poszukiwania. W szafie. W łazience. Kuchni. Salonie. W gąszczu zabawek, misiów, samochodów, przy pianinie, na którym pradziadek uczył go grać Panie Janie. Nic. Kamień w wodę, dziecka nie ma.
Prababcia serwuje synowej walerianę. Wygląda przez okno. A Tomaszek macha jej radośnie ręką.Że wrócił. Sam. ‘Babcia, cieszysz się?’