Był upalny koniec sierpnia 1937 roku. Warszawska Praga.
Ojciec mój doszedł do wieku, w którem każden jeden młody obywatel a Warsiawiak w szczególności, zetknięcie z tak zwaną edukacją wykonać musiał. Z podwórkowej gromady kumpli, tylko on jeden pozostał w słusznem oddaleniu od wiedzy i szkolnego boiska, na którem to rozbrykana dzieciarnia w szmaciankę po lajbach, do tchu ostatniego organizm swój dewastowała. Nieuchronne pójście do szkoły, było również przyczynkiem do zakupu odpowiedniego stroju szkolnego, mundurkiem zwanego.
Sklepów z towarem różnorakiem miała Praga od jasnej Anielci … i jeszcze ciut ciut.
Ale z tak wyszczególnionym mundurkiem, wyposażonym w marynarskie klape lampasami zdobione i w srebrzyste guziki z kotwicom … był tylko jeden.
Wczesnym popołudniem, dziadek mój Wacuś, któren strażakiem będąc z zamiłowania (do pięknych kobit w szczególności, które pomocy z rąk jego w czasie pożaru doświadczały), zabrał syna swego pierworodnego Janusza, na zakup szkolnego uniforma.
Daleko nie mnieli. Tyle co z Zamojskiego od Zielenieckiej i pod wiaduktem do Targowej, szpacerkiem się udać. Ojciec mój doskonale znał mijaną okolycę, jednak za każdem razem miała ona w sobie cuś nowego, odkrywczego i tajemniczego. Mijając tętniące życiem sklepiki i podwórka Praskich czynszówek, doszli do celu.
Był to sklep z gotowemi ubraniami a tuż obok zakład krawiecki dla wrażliwszych na estetykie klyjentów się znajdował. Dzwonek umieszczony nad drzwiami obwieścił ich wejście. Zapach sukna i inszych materiałów mieszał się z zapachem czosnku i drewnianej podłogi, wodą skrapianej na okoliczność kurzu wpadającego tu z ruchliwej ulicy.
Z nad kontuaru uniosła się głowa w czarnem nakryciu, tak typowa z wyglądu dla pobliskich sklepów, straganów i knajpek kategorii przeróżnej.
„ Ajj jaj … a kogóż to widzą oczy moje. Pan dziedzic z młodym paniczem w moje skromne progi, czym mogę służyć szanownemu Panu inżynierowi ?”
Dziadek Wacuś, który znał był sklepikarza z wielu różnorakich okolyczności, skinął głową, letkim aczkolwiek zdecydowanym ruchem zdjął kapelusz i rozglądając się po pobliskich półkach zagadnął.
„ Słuchaj pan panie Minc. Syn mój do szkoły po naukie się wybiera i godny strój mu się należy. W byle jakiem to wyjść z domu dla straty czasu szkoda. Ja już mówię co ma być a ty słuchaj uważnie. Ma być mundurek marynarski z klapą szamerowaną i guzikami srebrnemi w kotwice wyposażone. Wszystko to prima sort towarek. Pytanie brzmi ! Czy jest, w jakiej cenie i dlaczego tak drogo ? ”
Żyd z uśmiechem zmrużył oczy i powiedział.
„ A co ma nie być ? Wszystko jest. Pan Wacław przy humorku dziś … ale to dobrze. Jest dobry humorek to i interes będzie radosny. Już podaję odpowiednie ubranko dla następcy tronu. Wszystko prima sort bo o tych tańszych nie wspomnę ze względu na cenę podłą i niegodną pugilaresa Pana Szanownego”
Żyd mruknął cuś pod nosem, podrapał się po łepetynie i zdjął z półki jedno z wielu pudeł i wyjął zeń nowiuteńki, pachnący suknem mundurek. Ojciec założył go na siebie i stanął przed dużym lustrem. Wszystko pasowało jak ulał i świadczyło o wprawnym oku sprzedawcy. Towar został wybrany, pozostała sprawa ustalenia ceny.
„ Młody pan dziedzic sylwetkę po szanownym stwórcy swojem odziedziczył. Sznyt i elegancja wprost modelowa … 16 złotych dla wielmożnego Pana. ”