Ciepła sztuka

Szłem sobie ostatnio Jerozolimskiemy Alejamy, a żeby się troszkie rozgrzać, gdyż globalne centralne ogrzewanie nawaliło i było dziesięć stopni mrozu w cieniu,  stanełem wizawi słynnej palmy na Degolu. Nie zrobiło mnie się cieplej, znakiem tego przedsięwzięłem kroki w kierunku Muzeum Narodowego.

Tam, w dobrze ogrzewanych salach świątyni kultury i sztuki poszłem obejrzeć „Bitwe pod Grunwaldem” po renamęcie.

Kiedy tak oglądałem własnoręcznie arcydzieło mistrza Matejki, zaczepiła mnie pani Felicja Paleta, która w tem przebytku sztuki powyższej siedzi na krzesełku i pilnuje, żeby młodzież nie malowała na obrazach publicznych wyrazów.

– Dzień dobry się z panem. Co pan tak się wpatrujesz w to nieśmiertelne płótno?

– Witam pani Felicjo. Patrzę, czy domalowaly króla Jagiełłę.

– A w jakiem celu?

– A w takiem, żeby dziatwa szkolna posiadała świadomość na okolyczność, że to Jagiełło powstrzymał hitlerowskie nawałe.

– Co pan barłożysz? Król Jagiełło za generała się został pod Grunwaldem i nie heblował Niemców, pardon, nazistów osobiście, tylko kikował przez lornetkie co jest, po czem przez krótkofalówkie nadawał do Witolda, co i jak.

– W jaki deseń?

– W normalny, wojskowy. Mówił: ja brzoza, ja brzoza, odbiór. A Witold: ja sosna, ja sosna, co jest? A Jagiełło: Szkopy za plecamy się czają, odbiór! A Witold: o żesz taka ich wte i nazad! Bez odbioru! Odwrócił się i z kałacha całe enerde rozpirzył w drebiezgi! A potem gonił ich z Jagiełłą aż do Berlyna!

– Ech, pani Felicjo, aż się cieplej robi, jak sie na taki lanszaft popatrzy.

– Jak chcesz pan cieplej, to chodź pan ze mną.

Poszłem z panią Felicją do innej sali, a tam na ścianie znajomy widoczek.

– Poznajesz pan?

– Co mam nie poznać? Nowy Świat. I jeszcze podpisane, że w letni dzień. Ale jakiś dziwny.

– W jaki sposób?

– Jakiś rozmazany. Artysta miał coś ze zwrokiem?

– Nie, już informuje. Artysta był imprezjonistą.

– Mam zaszczyt nie rozumieć…

– Już wyszczególniam. Jak pan wiesz, ulubionem miejscem dla malarzy był Paryż, z powodu, że tam cały bomond figurował, tańczył kankana, pił szampanskoje, wtrajał ostrygi marynowane i temuż podobnież. Tam właśnie artyści wymyślili imprezjonizm, co się obznacza malowanie widoczków dzień po imprezie.

– Czyli o co się rozchodzi detalycznie?

– O to, że taki jeden z drugiem nieszczęśliwy ubogi geniusz dawał niewąsko w gazomierz w towarzystwie gryzetek i innych pań pozwalajskich, a potem z samego rana stawiał sztalugie, kikował przez okno i malował całe apteczne złudzenie oka ludzkiego, a że mu jeszcze rączka drżała od toastów, więc wskutek wobec tego lanszaft wychodził ciut rozmazany.

– Czyli skocony?

– Jaki sknocony? Pan to jednak jesteś niepiśmienna analfabeta. W tem obrazie co pan widzisz?

– Mroczki przed oczyma, pani Felicjo.

– Mroczki są z powodu, że  artysta, pan Podkowiński konkretnie, patrzył się na słońce przez pryzme kolorów.

– Jaką pryzme?

– Kolorów pryzme. Siedem kolorów tenczy na kupie, czyly na pryzmie. Dotarło?

– Nie bardzo. Ale właśnie mnie się przypomniało, że na Nowym Świecie uskuteczniono renamęt kilku kamieniczek, znakiem tego rzuce na nie zwrokiem. Kłaniam się nisko!

I poszłem na Nowy Świat, a mróz szczypał me oblicze, z powodu dlaczego wstąpiłem do jednego z lokali gastronomicznych na sztamajze wyborowej, gdyż jak powszechnie wiadomo bez tego zrozumienie sztuki powyższej jest niemożebne…

Przemysław Śmiech