Szanowna frekwencjo. Z nietajonem wzruszeniem i łzamy we zwroku mam zaszczyt pojenformować, iż mój dobry znajomy z ławy szkolnej, pan Ignacy Jan Szpadelewski, pseudonim „Bemol”, opuścił zakład karny i zażywa rozkoszy życia na wolności. Oto krótkie rezume z naszego powitalnego wizawi:
– Szacunek wyrażam, panie Ignacy! Co się z panem działo
w ostatniem czasokresie?
– Noga mi się powinęła na solowym występie w operze. Jak pan pamiętasz, jeszcze od pętaka pasjamy lubiałem muzykie.
– Co mam nie pamiętać! Jak pan „Jeszcze Polska” na grzebieniu zaiwaniłeś, to cały ruch na rondzie Wiatraczna się zatrzymał!
– Były czasy… Moja pani od muzyki mówiła, że skoro jeżeli posiadam niewąskie ucho i długie palce, za pijanistę musze się zostać.
– Ale nie został się pan? – Nie, tatuś, niech mu ziemia letko przędzie, zaznaczył, że pijanista to się nalata po weselach i pogrzebach, jak pan Fryderyk Szopa, a mamony z tego nie ma. „Masz synek glik w paluszkach, to doliniarzem się zostań. Robota cicha, dyskretna, zyski gwarantowane, a w wolnych chwilach szampanskoje, kociaki i inne rozrywki umysłowe”.
– I zostawiłeś pan muzykie?
– Nie, dostałem angażma do „Dyrygenta”.
– Do kogo?
– Do „Dyrygenta”. Takie miał pseudo, bo występował w operze, sam, albo ze swojem tryjo. Jak ja przyszłem, to się zrobił kwartet. Oprócz nas w orkiestrze był jeszcze Felek Nieboski, pseudo „Hejnał”, bo jak słuchacz nie chciał po dobroci wyskoczyć
z mamony, to Felek dawał mu w trąbę i Heniek Ryba, psełdo „Tamburino”, bo z Ursusa był.
– I co z tego, że z Ursusa?
– A to, że na siupy przez Włochy przyjeżdżał.
– Rozumiem. A dlaczego panowie występowaliście w operze?
– Po pierwsze primo obóstwiamy muzykie, po drugie primo w operze aliganckie damy lubieją powiesić sobie trzy kilo złota, klajnotów i innych precjozów.
– I jak wygląda koncert waszego zespołu?
– Otóż ubieramy się w najnowszy krzyk mody męskiej. Na szyję halsztuk, woda kolońska z potrójnem zapachem, na fryzurę brylantyna i jadziem. W operze chwilkie patrzym się na scene, na drekoracje, na artystkie, która wykonuje na przykład szlagier „Usta piją, dusza śpiewa”, tylko z artystką trzeba uważać, o czem jeszcze pojenformuję. Na widowni panowie uderzają w kimono, natomniast panie z niemem zachwytem pochłaniają kulture i sztukie, a temczasem ich bieżuteria dostaje kamfory…
– Czy tylko operę mają panowie w rempertuarze?
– Nie tylko. Wykonujemy również formy kameralne: rondo – czyli stajemy naobkoło gościa, obściskujemy, niby, że to stare znajomki, gość mówi, że to pomyłka, znakiem tego my przepraszamy za pardon i pryskamy z jego pugilaresem. Inny utwór to nokturn, czyli obrabianie gościa z floty w ciemnem korytarzu. Dalej: polonez. Proponujemy gościowi zagranicznemu, że go odprowadzimy do Brystolu, Europejskiego, czy Domu Chłopa. Idziemy krokiem poloneza, w drzwiach hotelu rozstajemy się z gościem, a gość rozstaje się ze swoją mamoną, sikorem, wiecznem złotem piórem i temuż podobnież. Na koniec zostaje się walc, skoro jeżeli gość nie chce się pozbyć fonduszów z dobrej woli, prosi go do tańca Felek i lu gościa w trąbę, ewentualnie w puzon, a jeśli zachodzi konieczność to również w bęben.
– Rozumiem, panie Ignacy, ale dlaczego pan poszłeś do turmy?
– Przez artystkie, mnianowicie. Siedze ja sobie w operze na balkonie, z jednej strony mam bomond, z drugiej wyższe skwery, aż tu na scene wychodzi blond ubóstwo. Popiersie miała takie, że niejedno przedszkole by wykarmiła! Swoją szosą, jaka ciekawostka ze świata przyrody, że z takiej autonomii cielesnej taki cieniutki głosik wylata!
– I co nastąpiło w dalszem trakcie?
– W antrakcji zagrałem pare solowych numerów: jednemu panu ściągnąłem „Trolleksa” z brylantamy, innej pani naszyjnik z „Okiem Maharadży”, co sobie kupiła na odpuście na Bielanach, ale jak potem usłyszałem znowu ten anielski głos, to się wzruszyłem, sumnienie mnie się obudziło i chciałem oddać cały majland poszkodowanym.
– Poszkodowani też się wzruszyli?
– No właśnie nie bardzo. Zaraz wezwali na miejsce zdarzenia wymiar sprawiedliwości. Myślałem, że skończy się na kolegium urzekającym, ale poszłem do szuflady na trzy miesiące.
– Szkoda!
– Nie, dlaczego, nie było tak źle. Odpocząłem, podjadłem, poznałem ciekawych ludzi, ale o tem innym razem.
– A dokąd to teraz, panie Ignacy?
– Do opery, „Dyrygent” wzywa, dziś pierwszy występ kwartetu po mojem urlopie. Zagramy wszystkie utwory, idziesz pan ze mną?
– Nie, dziękuję, ja nie jestem muzykalny…
Przemysław Śmiech