Głos z metra

Wreszcie po kilku dniach szarych jak pyzy w masowej gastronomii, chmury poszły wont, a na niebie pojawił się tak zwany naukowo błękit paryski.
Znakiem tego poszłem się przejść na przechadzkie do Parku Skaryszewskiego, aby posłuchać nadrzewnego drobiu i podkarmić wywiórki. I tam właśnie spotkałem pana Ambrożego Keksa pogrążonego w lekturze massmediów.
– Szanowaneczko, sąsiedzie. O czem pan tak czytasz?
– O problemie pciowym we warsiaskiem metrze.
– W jaki sposób?
– W taki, że kobiety pci damskiej domagają się, żeby przestanki na drugiej linii metra rozgłaszała pani domu. „W metrze też ma być parytent, twierdzą przedstawicielki dezorganizacji kobiecych”.
– Parytent? Co to się obznacza?
– To się obznacza, że nasze boginie chcą robić to co my i wizawi: oglądać mecze w telewizji, kierować autobusem, chodzić na ryby i temu podobnież.

– A my będziemy za nie chodzić na zakupy i będą nam całować rączki?
– W te rączki to przypuszczam, że wątpię, a w zakupy to już w ogóle nie wierzę. Ale swoją szosą damski głos w drugiej linii się należy. Tylko kto to detalicznie mniałby być?
– Może znana i lubiana artystka scen warsiaskich?
– Co pan, jedne pan wybierzesz, to inne poobrażają się na cement i krewa.
– Jakie pan proponujesz wyjście z ympasu?
– Ja słyszałem kiedyś jeden przyjemny damski głos przez telefon. Posłuchaj pan tego faktu. Któregoś razu rurka mnie pękła
w łazience. Sprawa była pilna, znakiem tego przedzwoniłem do kobiety – hydraulik z ulotki, co ją znalazłem pod wycieraczką mojej Syreny 105.
– Kobieta – hydraulik?
– A co, parytent, czyż wszak nie? Na ulotce przykuwała zwrok blondyna o jemponującej autonomii cielesnej w samem kibini i z rurą w ręcach.
– Dlaczego w samem kibini?
– Pan to się czasem zapytasz jak dziecko. A jakby woda z rury wystrzeliła i jej garsonkie zamoczyła?
– No faktycznie, nie pomyślałem.
– Dzwonię więc do tej pani zero siedemset coś i zaznaczam, że rurka mnie nawala i czy miałaby na to jakieś pacaneum. I dodaję delekatnie, żeby jej na godność nie wjechać, że letkie zwątpienie posiadam, czy sobie poradzi swojemi rączkami ala alabaster. Ona na to, że człowiekiem jest i że żadna rurka nie jest jej obca. Ach tak, mówię, zdawaj pani sobie jednak sprawozdanie, że rurka nie jest pierwszej młodości. A ona na to, że jest fachurą prima sort i w jej rączkach każda rurka staje się jak nowa.
– Tak powiedziała?
– Tak, z tem że muszę nadmienić, że chociaż głos miała niedwabny jak aksamit, to jakoś też tak mruczała i wzdychała. Więc się grzecznie spytałem, czy przypadkiem nie ma zapalenia płuc albo skrzeli. Na co ona, że nie ma, jednakowoż, skoro jeżeli mam pragnienie doktorem się zostać i ją zbadać, to czemu nie. I że na pewno odczuję zadowolenie, a jeśli wszak nie, to mogie dać jej klapsa.
– Co pan powiesz? Ja nie raz i nie dwa nie byłem zadowolony z usług dla ludności, a nikt mnie pierwszej krzyżowej nie nadstawiał.
– Mnie też nie. Mówię tej pani, że towarzyskie kwowadis nie pozwala mnie na fizyczną nieprzyjemność wobec pci naprzeciwnej.
– I co ona na to?
– Ona na to, że widzi, że ktoś tu jest niegrzeczny. Kto?- się pytam. Ty, koteczku – mówi. Przyjade, mówi, rurkie naprawie, ale bez wygaworu i mordobicia się nie obejdzie. To wyszłem z nerw i powiedziałem, że wygawor mam co drugi dzień od rodzonej małżonki, a rurkie naprawi mnie sąsiad.
– I co? Obraziła się?
– Nie! Mało się tam ze śmiechu nie rozpukła. No to ja się obraziłem i rzuciłem słuchawkie.
– Powiem panu, panie Ambroży, że tej pci naprzeciwnej nie idzie czasem zrozumieć.
– No nie idzie. Jednakowoż głos miała pani hydrauliczka fotogeniczny i te drugie linie metra do obgadania bym jej dał. Tylko, cholera, ulotkie mnie małżonka wyrzuciła, gdyż odczuła pożogie zazdrości i nie wiem jak ją znaleźć…

Przemysław Śmiech