Warszawiaki dzielą się na leguralnych i flancowanych. Leguralny warszawiak to taki, co przyszedł na ten łez padół we Warszawie. Warszawiak flancowany urodził się w Grójcu, w Otwocku, w Skierniewicach, a co poniektóry nawet dalej i przyjechał do stolicy za kieliszkiem chleba.
Do grona flancowanych warszawiaków również ja się poniekąd zaliczam i dlatego postanowiłem przybliżyć Sianownemu Państwu chwestię tej jenteresującej grupy aspołecznej.
Pierwsze flancowane warszawiaki przybyli do nasz z Torunia. Otóż w Toruniu jeden taki mieszczanin któregoś dnia wstał i powiedział:
– Rodacy! Nie mogie! Ciągle pierniki i pierniki! Nawet czystą wyborową zakąszamy piernikiem! Już mie mgli! A podobnież we Warszawie do ćwiarteczki dają śledzika, tudzież grzybki, tudzież pyzy. Jadziem?
– Jadziem! – odkrzyknęli. Przyjechali, ulicę założyli, a nazwali ją Miodowa, bo jednakowoż odrobinę sercowej tęsknoty za słodkiem Toruniem odczuwali.
A taki król Zegmont III Waza. Jeszcze nie był królem, nudził się niemożebnie, jeździł promem do ciotki i na tem promie w polskiej gazecie znalazł ogłoszenie: „Poszukiwany osobnik na stanowisko króla Polski. Wymagania: dwa języki obce, kreantywność, miła arparyncja, wkład własny, pijący. Tylko poważne oferty.”
Jak to Zegmont przeczytał, wysiadł w Gdyni, centralną magistralą do Krakowa zajechał i powiedział: biore te robote.
Niestety, krakusy co i raz wjeżdżali królowi na godność osobistą. A to się podśmiewali, że na Wawelu meble z Ikei poustawiał. A to się zdenerwowali, że zarządził, żeby zamiast hejnału trębacz Abbę mu grał. A najgorzej wyszli z nerw, kiedy się okazało, że król własnoręcznie pamiątki ze złota struga i ich w Sukiennicach opyla psując jenteres miejscowym twórcom ludowym. W końcu Zegmont miał dość tych drak, wsadził korone we walizkie, żonę wziął pod pache i pekaesem wyjechał do Warszawy, a za niem cały dwór i tak się Warszawa została stolicą.
A znowu Poniatoszczak, któren na Krakowskiem Przedmieście w prześcieradle figuruje, urodził się we Wiedniu. Długo po niemiecku tylko szwargotał, aż się rodzina martwiła, ale któregoś dnia na niewąskiem gazomierzu będąc nagusieńki wsiadł w drynde i ruszył w stolicę. Jak o tem usłyszał król Staś, zaraz odetchnął z ulgą:
– W dorożkie? Goły i pijany? Znakiem tego – warszawiak!
W Żelazowej Woli urodził się Fryderyk Szopę. Każdą piosenkę, jaką tylko w radio usłyszał, zaraz na dziecinnem pijaninku umiał powtórzyć, więc z powodu tego ojciec wysłał go na nauke do Warszawy. Frycek w graniu tak się podszkolił, że wszystkie studniówki, wesela i kinderbale obskakiwał. Niestety, pewnego dnia wielki książę Konstanty zażyczył sobie, żeby mu Fryderyk zagrał na harmonii „Katiuszę”.
– Co? „Katiuszę”? I co jeszcze? Radzieckie piosenkie partyzanckie? Nie zagram, niech ja nic dobrego nie mam!
Konstanty niestety miał bardzo poprzeczny charakter i krzyknął:
– „Katiusza” albo paszoł wont z Warszawy!
– Taak? Dobrze! Całuj mnie książę w moje najniższe! Nie do widzenia się z panem!
Po tem przykrem nieporozumieniu towarzyskiem pan Szopę udał się na emigrację zarobkową do Paryża.
W związku z powyższemi opowieściami z dziejów naszej stolicy upraszam leguralnych warszawiaków o nieuskutecznianie humorystycznych drak z warszawiaków flancowanych. Oni też wszak wnieśli wkład w rozwój stolicy na niwie i w ogóle i temuż podobnież.
Przemysław Śmiech