Spotkałem pana Ambrożego, niestety, apiać w nastroju żałobnem.
-Szanowaneczko, panie Ambroży, coś panu doskwiera w czułą strunę?
– Byłem w kinie.
– Na polskiem filmie, czy zagranicznem?
– Na polskiem.
– Acha, rozumiem. Znowuż ponury kawałek z życia notorycznego bezrobotnego, z siódemką dzieci, chorą żoną i z zamiłowaniem do napojów wyskokowych?
– Nie.
– Komedia aromantyczna? To się pan przynamniej wyspałeś w kinie…
– Nie.
– To co?
– „Warszawa 1935”. Kino, proszę szanownego pana, w trzech rozmiarach. Dostajesz pan różowe okulary i fru! szorujesz pan jak hrabia wehikułem czasu do naszej przedwojennej stolycy.
– Mam zaszczyt nie rozumieć, panie Ambroży, z powodu dlaczego pan nie jesteś w sosie własnym? Nareszcie możesz pan zobaczyć własnoręcznie dawną Warszawę, czyli Paryż Północy, czy też wszak nie?
– Owszem, jednakowoż serce nie obsługa mnie boli, z powodu, że dwa łobuzy się spiknęli i puścili pół świata i nasze mniasto z dymem.
– Jakie dwa łobuzy?
– Jeden brunatny kretyn, towarzysz Adolf w ząbek czesany i drugi towarzysz, czerwony bandzior, batiuszka Stalin. Oba sobie wykompinowali nowe wspaniałe światy. Adolf tylko dla blondynów, batiuszka dla robotników, chłopów i jenteligencji pracującej.
– Na szczęście, panie Ambroży, oba te tanie dranie od dawna Belzebub gryluje na rumiano z obu stron.
– Rzecz wiadoma, że siedzą w piekle, wtrajają popiół i popijają smołą, jednakowoż straszny żal za tamtą Warszawą. Wracając do apropos. Na filmie masz pan głównie Środmnieście detalycznie wyszczególnione. Widzisz pan Plac Napoleona z Prudencjalem, pryncypialne ulice Marszałkowskie, lukstorpeda na Dworzec Wiedeński zajeżdża, łzamy płakałem…, ale wiesz pan co?
– Co, panie Ambroży?
– Tamte cholery w piekle się smażą, a Warszawa owszem jest!
– Jest i będzie!