W dzień zaduszny jeżdżę zawsze na Powązki, żeby zapalić świeczkę bohaterom Warszawy. Żołnierzom Powstania Warszawskiego , bohaterom okupacji hitlerowskiej. Najwięcej narodu oczywiście tłoczy się przy grobach żołnierzy baonu „Zośka” rozsławionych przez Aleksandra Kamińskiego w książce „Kamienie na szaniec”-„Rudego”, „Alka” i „Zośki”. Kiedy wracałem szeroką alejką Powązek mignęła mi znajoma sylwetka . Był to oczywiście Pan Tolek, gospodarz naszej kamienicy, który stał nad wydawałoby się zapomnianym grobem, na którym palił się jeden tylko znicz, zapalony pewnie przez mojego dozorcę.
-Dzień dobry Panie Tolku, wraca Pan ? Może pójdziemy razem?, zagadnąłem
-Nie, postoję tu jeszcze chwilkę, przychodzę tu tylko raz do roku, chyba tylko ja zostałem, a taki był „Malina” lubiany.
Dopiero teraz spojrzałem na grób, na którym wyblakłe litery ułożyły się w napis : Mieczysław Malinowski.
-Pana bliski ? zagadnąłem
-Można powiedzieć ,że bliski , mieszkaliśmy przed laty w jednej kamienicy na Nowem Świecie. Charakterny człowiek był, już nie ma takich ludzi. Uważasz Pan, trudnił się doliniarstwem i farmazonem , ale szacunek posiadał wśród wszystkich, bez wyjątku.
-Nie wątpię, choć zajęcie miał niezbyt chlubne , zauważyłem.
-Gdybys Pan go znał, to byś Pan zrozumiał. „Malina” był z przedwojennej szkoły lwowskich doliniarzy ,którzy mieli honor i kodeks głęboko w sercu. Ale on był stworzony do opowiadania farmazonów, uwierzyłbyś Pan we wszystko co by Panu nawinął. Podobnież za młodu trudnił się doliniarstwem, ale szybko odszedł od tego fachu bo brzydziło go okradanie nierzadko biednych ludzi. Potem walczył z okupantem, a po wojnie z komunizmem, na swój sposób oczywista.
-Jaki to sposób , zapytałem ciekawie.
-Tak jak umiał, rujnował państwo od środka. Najpierw podrabiał losy Państwowej Loterii. Pan jesteś za młody ,żeby pamiętać, ale w PRL w każdem jednem kiosku RUCH-u taka loteria się pokazywała. Podrabiał, więc „Malina” los, dajmy na to z samochodem czyli z główną wygraną. Stawał koło kiosku ,kupował los i udawał ,że sprawdza. Podmieniał go wtenczas i zaczynał farmazon. A to ,że po co mu samochód, jak on jeździć nie umie i ma słaby wzrok, albo wyjeżdża zagranicę na stałe, a tu taki kłopot. Chetnych na odkupienie losu, nie brakowało. Bo czasy były takie, że auto kosztowało dużo więcej nż jego cena rynkowa i kupić nie było można. Więc odsprzedawał los za równowartość samochodu i znikał. Ale szybko zrezygnował z tego zajęcia, choć było dochodowe, bo nierzadko trafiali się oszukani ludzie, którzy wiele lat odkładali na ten samochód, a Miecio miał miętkie serce , gołębie jak mówią. A co do gołębia, to „Malina „ hodował gołębie, a jeden z nich którego nazwał „Eryk” niemożebnem rozumem się odznaczał. Więc przyjął się do pracy w Mennicy Państwowej i codziennie rano pakował oprócz kanapek, „Eryka” w teczkie i latał do roboty. Wszyscy dziwili się ,że Miecio tak sporządniał i arbajt zaczął, a on „Erykowi” przyczepiał banknocik do nóżki i wyrzucał przez okno w kiblu zakładowem. Gołąb zawsze wracał do domu i interes się kręcił. Ale którąś razą nie wrócił i sprawa się rypła. Wobec braku możliwości zrujnowania państwowych finansów wziął się „Malina” za rujnowanie przemysłu spirytusowego. Nabył w tem celu kapslownicę do butelek i wielką teczkie. W którą wkładał cztery butelki po spirytusie , wypełnione wodą z naszej Wisły kochanej i zakapslowane jak Pan Bóg przykazał. Szedł z tem majdanem do sklepu , prosił o cztery butelki spirytusu, wkładał do teczki i za chwilę grzecznie przepraszał za brak portfela i wycofywał się z kupna, ale rzecz jasna zwracał butelki przyniesione ze sobą. Interes kwitł do czasu, kiedy komuniści tropli się że jest chryja w tej gałęzi przemysłu i wprowadzili kartki na wyroby ankoholowe. Na starość uważasz Pan , po upadku komunizmu „Malina” nie mając z kim walczyć , zaczął zwalczać chciwość ludzką. Podobnież kiedyś oszukał go taksiarz i jeszcze obraził grubszem słowem. „Malina” przykleił sobie wąsy, założył okulary, wsiadł do taryfy i kazał się zawieźć na Mazury. Po drodze nic się nie odzywał tylko studiował jakąś starą mapę. Taksiarz zaczął go podgadywać, co to za mapa i tak dalej. Miecio koniec końców wyjawił mu , że jest ostatnim żyjącym członkiem gminy żydowskiej, która za Niemca ukryła złoto i kosztowności w lesie na Mazurach. I że właśnie przyleciał z Argentyny. Poprosił taksiarza o pomoc w odkopaniu skarbu i obiecał ,że da mu 20 % , co i tak jest fortuną. Podjechali pod GS, kupili łopaty i pojechali do lasu. Tam Miecio wyznaczył krokami miejsce i powiedział: Dzisiaj Panie szanowny nie kopiem, kopiem jutro, bo ja dzisiaj muszem do miasta do notariusza i ciemno się robi. Taryfiarz był tak podjarany, że dał Mieciowi kluczyki od samochodu oraz całą gotówkie jaką miał, bo Miecio narzekał ,że kantory już pozamykane i jak on wymieni dolary. Powiedział żeby Miecio może sam pojechał , to on już zacznie kopać. I tak się stało. Nad ranem policja aresztowała faceta który kimał pod drzewem a jak się pokazało wykopał ogromną jamę , na dodatek w ścisłem rezerwacie przyrody. Na dołku gliniarze nabijali się z taksiarza niemożebnie, a jeden zgadł mówiąc.: Chyba „Malina” zapuścił się w nasze rejony, już nie szuka skarbu krzyżackiego na Pomorzu, trzeba uważać.
Taki był „Malina” Panie szanowny. Dzisiaj już nie ma takich ludzi, zakończył swoją opowieść Pan Tolek i szybko odszedł w stronę bramy cmentarnej próbując niezdarnie ukryć łzę, która cisnęła mu się pod powiekę. Postałem jeszcze chwilę, sięgnąłem do torby i zapaliłem świeczkę na grobie Miecia „Maliny”, króla warszawskich farmazonów.
Stanisław Mitkowski