Ballada o włamywaczu

Wstąpił włamywacz, na duże jasne
I płacąc w kasie dwa złote,
Spojrzał na dzienny utarg w tem barze
I rzekł: „mam niezłą robotę”.
Smaruje szaber, fomkę i raka,
Rajster cały klawiszy.

Przed tym meterem pęknie dziś paka
Brzęknie mamona wśród ciszy.
Bezksiężycowa, jak ciemne piwo
Noc pogrążyła w sen stróża.
Więc nasz fachowiec wknajał do baru.
Prze lufcik i od podwórza.
Wtem przez otwory swej czarnej maski,
W światełku ślepej latarki.
Ujrzał przed sobą wprost oko w oko,
Na półce… pół litra Starki.
Fomką podważył w butelce korek
I łyknął nie małą krzynę.
A chcąc coś nie coś przekąsić rozpruł
Rakiem pudełko sardynek.
Sardynki byli eksztra francuskie,
Starka najwyższej jakości.
Więc nic dziwnego, że w tych warunkach
Nie musiał sam siebie prosić.
Po Starce koniak, do niego kawior
Więc rzekł „to prawie bankiecik,
a skoro bankiet, musi być światło”
I żyrandole zaświecił.
Potem wytrychem włączył adapter
I zagrał „Złoty pierścionek”
I do białego bawił się rana,
Aż wszedł do baru personel.
Nie trzeba mówić, co się tam działo
Rzecz się do tego sprowadza,
Że jeszcze jeden doszedł nam przykład
Jak wódka w pracy przeszkadza!

 

sł.Medyński, Kuniński muz. A.Ślusarz
wyk. Kapela czerniakowska