Kwiryna Handke
Stolica nr 1/2009 styczeń 2009
Warszawskość – pochodna forma od nazwy Warszawa – nie zagościła jako odrębny wyraz hasłowy w leksykonach języka polskiego, w których możemy znaleźć nie tylko neutralny przymiotnik warszawski „znajdujący się w Warszawie, odnoszący się do Warszawy, właściwy Warszawie lub jej mieszkańcom”, lecz również nieużywaną dziś, a nacechowaną emocjonalnie niechęcią lub lekceważeniem, nazwę warszawista, nadawaną warszawiakom przez mieszkańców innych polskich miast, a także warszawka, co pierwotnie było lekceważącym określeniem mieszkańców Warszawy – jako lekkomyślnych i mało poważnych, a w naszych czasach odnosi się do tzw. salonu, czyli głównie warszawskich kręgów towarzysko-opiniotwórczych, na ogół nieaprobowanych w pozostałych częściach kraju.
Nie przypadkiem brak w tych leksykonach warszawskości, bo jest to nie tylko określona forma wyrazu, nie tylko prosty znak językowy, ale wielowymiarowe pojęcie, zjawisko pełne treści i rozmaitych sensów, wpisywanych w nie przez stulecia, a oddających charakter miasta i jego mieszkańców.
Warszawskość mieści w sobie wiele rozmaitych cech: otwartość i przyjazny stosunek do przybyszów, dzielność, odwagę i patriotyzm, żywotność, prężność i przedsiębiorczość, hart ducha i lekceważenie niebezpieczeństw, zaradność, pewność siebie i zarozumialstwo, krewkość, niesubordynację i cwaniactwo, inteligencję, fantazję, wdzięk i poczucie humoru.
Warszawa zawsze była miastem otwartym – na ludzi i dla ludzi, na idee i nowości kultury i cywilizacji. Przyjmowała i przyjmuje – poczynając od średniowiecza – do swego miejskiego organizmu różnych przybyszów z bliska i z daleka. Najwcześniej przy murach starej i nowej Warszawy osiedlały się przybyłe z Europy zakony. Wraz z przeniesieniem tu stolicy i dworu królewskiego przyjeżdżali do Warszawy liczni przedstawiciele różnych nacji, stanów i zawodów. W wiekach XVI, XVII i XVIII duchowieństwo, szlachta i magnateria zakładały jurydyki opasujące teren średniowiecznego miasta. Od drugiej połowy XIX stulecia zaczęły ściągać do Warszawy rzesze ludzi poszukujących pracy w rozwijającym się przemyśle. Te migracje, z przerwą na okres II wojny światowej, trwają do dziś.
Na tym tle relacja: swój – obcy miała w Warszawie szczególny wymiar. Kształtowała się dwojako: na zasadzie wrogości wobec obcego, jeżeli był on zaborcą czy okupantem, a na innej zasadzie wobec przybyszów, którzy zazwyczaj byli i są z życzliwością i bez oporów przyjmowani do wspólnoty.
Niełatwa jest egzystencja w przeciągach historii. Warszawa w dziejowych zawieruchach żyła od końca XVIII stulecia: Insurekcja Kościuszkowska i rzeź Pragi, fortyfikowanie się armii napoleońskiej, wojna polsko-austriacka, Powstanie Listopadowe, Powstanie Styczniowe, budowa carskiego miasta twierdzy, oblężenie Warszawy w 1939 r., Powstanie Warszawskie i jego skutki. Wszystkie one przyniosły kolejne, ogromne straty ludności i zrównanie z ziemią bądź lewobrzeżnego, bądź prawobrzeżnego miasta albo obu jego części równocześnie.
Klęski dziejowe konsolidowały wspólnotę warszawiaków, wykształciły w nich szczególną odporność i prężność w szybkim dźwiganiu się z wszelkich kataklizmów oraz poczucie konieczności zbiorowych wysiłków.
Spopularyzowany po II wojnie światowej jako piosenka A tu jest Warszawa utwór Artura Bartelsa powstał po 1863 r. i wyrażał wiarę – mimo klęski Powstania – w nieśmiertelność miasta:
Niedowiarki, czcze umysły, pletą nam zozprawy,
Że na lewym brzegu Widy nie ma już Warszawy, […]
Ale bylem, sam widziałem […]
Choć nie taka jak ją znalem.
Ale jest Warszawa!
Zasada – co nas nie zabije, to nas wzmocni – w pełni sprawdzała się przez całą historię w odniesieniu do warszawiaków i warszawianek, do których doskonale można odnieść słowa wiersza Ernesta Brylla o polskiej babie:
I tak żyję, polska baba
w tym przeciągu tysiąc la […]
Bo ja jestem polska baba,
A na babę nie ma siły […]
Jak przeżyję i przytyję
Żadne zło mnie nie dobije!