Lipiec to statystycznie ładny miesiąc w roku ma być. Znaczy sie słoneczny i ciepły. Lecz ten niestety insze mniał początki, pod zdechłym psem formalnie. Od pierwszych jego dni, leje jak ze strażackiej sikawki. Równo, dużo i bez końca. Z kwadratu nie ma co wychodzić, pifka na podwórkowej ławeczce nie ma jak degustować. Czarna rozpacz! Antoni też nie krząta się po podwórku. Przez te ulewy to wiosłem by zaiwaniał a nie berłem struplowym. Tylko moja Hanka ma w tej materii zadowolenie, że taka podła pogoda. Na chawirze ma mnie w zasięgu i do prac różnych gonić może. Raduje ją również to, że nie szlajam się po parafii i nie przesiaduję z Antonim.
W sprawie maszynki Antoniego rzeczy mają się tak!
Graty wszystkie są. Niech tylko warunki sprzyjać będą połączeniu degustacji Królewiaka z szeroko pojętą mechaniką motocyklową to sie za robotę zabiorę. Słowo dałem, że naprawię maszynę… a słowo rzecz świenta. Jako że to dobra niemiecka maszyna była, to większość gratów tam zakupiłem. Ale insze nieosiągalne, musiał mnie jeden szpec z mniasta podorabiać. Formalnie nie osiągalne były. Jak sie napatoczyłem przypadkiem na Antoniego i mu o tem zakomunikowałem, to gałki zrobiły mu się jak pięciozłotówki. Skwitował to temi słowami:
– Panie Adaś! Tak mnie sie w makówce kolebie, że pan to charakterny jesteś i u ciebie dane słowo ma najwyższe mniejsce.
Na koniec tygodnia lać przestało i upragnione słońce nastało. Umówiliśmy się z Antonim na sobotę. Jak kur tylko zapieje, to za robotę sie bierzem. Cały piątek był męczarnią. Jak wieczór nastał to apogeum jej nastało. Mniejsca na kwadracie znaleźć nie mogłem. Co by mnie czas szybciej przeleciał, imałem sie wszystkiego. Nie uszło to uwadze mojej kochanej małżonki, która śmiała się ze mnie i mówiła:
– Ech ty mechaniku kniżkowej szkoły, szybciej ja gwarą będę trajkotać, niż ty maszynę usprawnisz.
– Jeszcze zdziwienie na twem licu ujrzę – opowiedziałem jej szczerząc biblioteke.
– Moje kochanie ślubne! Ponoć do spraw technicznych lewus jesteś? A nie przypominam sobie, żebyś jakieś nauki w tej materii pobierał.
– A czy ja, kochanie ty moje od ołtarza odprowadzone, pytałem gdzie ty sie na parzygnata uczyłaś stosować? Nie! Dlatego o moje wyższe wykształcenie w temacie techniki sie nie martw – odparłem.
Po tych górnolotnych słowach, oddaliłem sie do pokoju ciszy i spoczynku. Z Hanką po ślubie jesteśmy już dobrych parę latek. Będąc więc kształcony w uczuciach małżeńskich, ściera od garów wylądowała na drzwiach a nie na moim karku.
Rano, jak tylko budzik odtrąbił marsza porannego, doprowadziłem szybciutko się do stanu ogólnej użyteczności. Pognałem do szopki… jak na wyścigu pokoju. Oczywiście Antoni już na mnie czekał. Zaskoczył mnie bo nasz ukochany trunek rozluźniający umysły też był. Za nim jednak zabraliśmy się do roboty, nastąpiła jego degustacja. Trwała ona dobre pół godziny. Ale czas nie pomnik w miejscu nie stoi, więc i nam było dane się do roboty zabrać. To znaczy, ja się zabrałem a Antoni stał i patrzał. Po chwili odezwał się do mnie:
– Panie Adaś skoro ja se stoję i tylko oczkami przebieram, to skorzystamy z okazji. Ja panu opowiem jak dawniej było. Za Niemca, jak ten nasz piękny kraj zapaskudził. Co pan na to?
– A ja na to jak na te lato – odrzekłem śmiejąc się.
Antoni rozpoczął temi słowami.
To było jakoś po roku, jak te hitlersyny do naszego syreniego grodu wlazły z butamy. Człowiek nie do końca jeszcze wtedy wiedział co można, gdzie i z kim. Oni od pierwszych dni swoje mądrości uskuteczniali, używając sobie ile wlezie. Nam młodym to nie leżało. Wyrywni do wszystkiego byliśmy jak Kusociński na zawodach. Dlatego tyż czasami chodziło sie tu i ówdzie, wysyłając napotkanych w pojedynkie fryców na łono Abrahama. Co prawda rzadkością to było, aby oni po mnieście w ilości jednej sztuki chodzili. Przeważnie po trzech. Ale jak taki samotnik sie trafił, to matula tylko po nim płakała. A on … stylem siekierkowskiem w naszej Wisełce pływał. Dobrze było jak taki był letko pod ankoholem. Wtedy z niem łatwiej szło.
– Jakim stylem – zapytałem?
– Siekierkowskiem … znaczy sie do dna – odpowiedział Antoni.