Na naszem podwórku stoi niewielka szopka, będąca we władaniu stróża ładu i porządku – Antoniego. O tem co się w niej znajduje wie tylko on. Nawet żaden z mieszkańców naszej kamienicy nie mniał możliwości tam zajrzeć. O jego sianownej ślubnej nie wspominam. Po pierwsze primo nie miała potrzeby a po drugie primo Antoni by jej tam nie wpuścił. Ale jak to w życiu bywa, o tym co tam jest dowiedziałem się całkiem przypadkowo. To było kilka dni po tem, jak nasze małżonki pajęczarza na robocie w swoje rączęta dorwały.
Tego dnia, zażywając wolnego czasu po ciężkiej harówce dnia codziennego, miałem oddać się domowym zajęciom wagi ciężkiej. Kochaniutka moja dziurę w brzuchu mi świdruje o te zaległości domowe. Jako że prace chałupnicze podczas degustacji królewiaka lepsze są, do spożywczaka sie wybrałem by uzupełnić skandaliczne pustki rzeczonego asortymenta. W drodze powrotnej do miejsca stacjonowania alkoholu wszelakiego – czyli lodóweczki – dobiegły mnie słowa znanej mi piosenki. Okazało się, że to Antoni tak zawodzi w swojej twierdzy.
„Rzuć bracie blagie i chodź na Pragie
Weź grube lagie, mylonik tyż,
Zobaczysz Pragie, dziewczynki nagie,
Każda na wagie ma to co Wisz,
Byle łamanie i babe jagie,
U nasz sie bieże pod żeberko i za kark,
Winc podnieś flage, weź na odwage i chodź na Pragie,
Pod lunapark”.
Piosnka całkiem fajna, nie powiem. Stanąłem więc i słucham, aż nagle … coś pieprzło z wielkiem hukiem. Po chwili dał sie słyszeć głos Antoniego:
– Oooo rzesz ty w morde. Psia twoja taka owaka, bodaj byś ty łachu jutra nie doczekał.
Zbaraniałem i nie wiedziałem co mam czynić. Z jednej mańki, należało sprawdzić co sie tam stało. Ale że posiadam wyższe kulture salonowe, nie wypadało mnie z kopytami ładować się w czyjeś tematy. Skoro nikt mnie zapraszał na intruza pozować nie będę. Sumienie kazało mi kroki swe skierować w tamtym kierunku. Już praktycznie pukałem do drzwi, gdy one z hukiem odskoczyly na zewnątrz. W drzwiach stał Antoni trzymając sie za głowe. Jak mnie ujrzał, to mimo bolesnego grymasu na twarzy spojrzał na mnie takiem wzrokiem, że ciarki po krzyżowej wędrowały z góry na dół.
– Panie Adaś ja to pana lubie a i nawet szanuje. Ale wisz pan, że mam pewne zasade. Do mojego królestwa to nawet ślubna nie zagląda. Bo od zawsze prawa takowego nie posiada. Pan mnie sie tu pchasz jak mucha do rosołu i zasade łamiesz. Wychowanie przez to prezentujesz … jak zza rogatek.
Mowę mnie odebrało i zgłupiałem. W sumie chciałem go tylko spytać czy wszystko jest git. A on mnie na perłowo objechał jak uczniaka. Więc ja w riposte i takie gadane mu zakładam:
– Panie Antoni! Ja sie nie wpycham jak intruz spod Mińska. Mnie tylko chodzi o to czy aby nic sie nie stało… bo pieprznięcie było niewąskie … jak z armaty.
Antoni chwile myślał co odpowiedzieć. On chciał mnie na perłowo przerobić a ja – w dobrej wierze – tylko o jego zdrowie chciałem zapytać. Odpowiedział tylko:
– Przepraszam za pardą.
Po przeprosinach zawinął się na pięcie i zniknął w swojej warowni. Stwierdziłem, że nie będę stał jak gwizdek na mrozie i skierowałem sie do klatki. Lecz za nim doszedłem, drzwi szopki otworzyły się ponownie i Antoni powiedział:
– Panie Adaś! Choć pan tu do mnie na słówko. Pan to poważnie żeś się o moje zdrowie martwił? Czy tylko tak żeś pan powiedział, co by moim berłem po grzbiecie nie dostać za ciekawość?
– Panie Antoni! Wiesz pan, że pan dla mnie prawie jak ojciec. Jak usłyszałem rumor i głos pański, to się zaniepokoiłem. Kindersztube posiadam. Nie pcham tem gdzie mnie nie proszą. Tak mnie matula w domu kształtowała.
– Oooo … proszę. Jak pan ładnie nawijasz. Znakiem tego, lekcje od małżonki brać musiałeś. Już lepiej po naszemu gadasz – powiedział Antoni i uśmiechnął się do mnie. A swoją drogą to miałeś sie pan u mnie na lekcje stawiać! I co?
– Sam pan panie kochany wiesz jak to jest. Praca, dom, żona – i tak w koło Macieju. Zresztą czasu ostatnio nie było. Ale w wolnej chwili nauki książkowe pobieram – odpowiedziałem.
– No to dobrze, bo już żem myślał, że mi pan bajer na Grójec z tą gwarą wcisnąłeś. Skoro żeś pan był zaganiany – a kształcić sie chcesz nadal – to choć pan do mnie do szopki to… opowiem panu historie.
– Naprawdę mogie? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Jak proponuje to choć pan, bo drugi raz nie zaproszę. A tak przeklinałem tego cholernego sierściucha po grzbiecie golonego. To tej lalki spod dziesiatego. Wlazła cholera i przeszkadzał jak kornik w trumnie. Przewróci puszkie z farbą i bajzlu narobił. Ale ja go kiedyś i te flondre złośliwe – jedną stroną przysmażane – złapie. A wtedy to sierść po podwórku będzie sie walać garściami. No to co. Włazisz pan?
– Ano włażę….