Podobne wydarzenia są jak meteory nad niebem Warszawy. Bardzo rzadko się ukazują i trwają zaledwie chwilkę – bo czym jest te kilka godzin w stosunku do oczekiwań. A jednak po długim czasie ponownie miałem okazję przenieść się w klimat już praktycznie nieobecny w naszych realiach.
Organizatorzy imprezy – o której tu mowa – nazwali ją „U cioci na imieninach”. Nazwa mówi sama za siebie i jest nawiązaniem do wspaniałego szlagieru z czasów zamierzchłych i niesłusznie minionych.
Miejsce dobrane bardzo stosownie do charakteru zdarzenia i osadzone w realiach z minionej epoki.
Powązki, ulica Burakowska – klub CDQ. Całe szczęście, że są jeszcze takie miejsca w stolicy bo ogólna sztampa, jaką nas pasą organizatorzy, może przyprawić o letką niestrawność.
Plakaty rozwieszone „na mieście” i ulotki zrobiły swoje bo frekwencja – wbrew obawom – była całkiem niezła. Po godzinie 20.00, sale klubu zaludniły się ferajną z różnych zakątków miasta. Przedział wiekowy dość zróżnicowany choć klajniactwa z braku napojów mlecznych nie widziałem.
Za solidnym kontuarem, przystrojonym jak cała sala w pamiątki z „epoki”, ustawiali się nasi kochani rodacy rzucając wyzwanie „repertuarowi wieczoru”.
Była zagrycha, było cuś na ząbek, meduza z lornetą czy śledzik i ogóreczek dość skwaszony. Była matka wszystkich spragnionych gardziołek czyli wódeczka o temperaturze właściwej. Brać – wybierać czasu nie marnować !
O oprawę muzyczną i wizualną zadbano z dużą znajomością tematu. Szlagiery lat 30-tych, minionego stulecia, przeplatały się z fragmentami filmów i pokazami zdjęć naszej minionej Warszawy.
Wśród przybyłych można było zobaczyć stroje widywane tylko w filmach, fryzury i makijaże podkreślające charakter wieczoru.
Głównym punktem spotkania był występ Grupy Teatralnej Warszawiaki, która przeniosła nas w czasy tak bliskie każdemu sercu – w przedwojenną Warszawę. Piosenki poparte solidną oprawą muzyczną, stroje i zachowania żywcem przeniesione z maleńkich knajpek czy kabaretów jakich stolica miała dziesiątki. Miłe dla oka i ckliwe dla ucha wspomnienie, przemieszane z tęsknotą za upływającym życiem.
Gromkie brawa i bisy były oznaką pełnej akceptacji tego wydarzenia przez zgromadzoną publiczność.
Było cuś dla ucha, będzie i dla brzucha. Bar i parkiet zaroiły się od chętnych doznań. Ferajna dzielnie stawiała czoła co doprowadziło do chwilowego „alkohol wyszedł ale zara wróci”. Nikt nie przypuszczał, że imieniny u cioci wszyscy potraktują z taką powagą. Ale wódeczka to nie teściowa i zaraz powróciła w chwale i przy aplauzie zebranych.
Planowanym punktem wieczoru, było wręczenie nagród w konkursie „ Niezwykłe historie zwykłych Warszawiaków”. Oprócz nagród książkowych – ufundowanych przez miesięcznik Stolica – finaliści otrzymali miniatury staromiejskich zabytków – ufundowane przez Studio Miniatur Pawła Chmurzyńskiego oraz wdzięczne koszulki od firmy Z fasonem.
Zabawa trwała do godzin porannych a ogólne odczucie biorących w niej udział pozwala z optymizmem spojrzeć w przyszłość. Takie imprezy powinny powracać. Tak jak już powrócić nie może to o czym organizatorzy chcieli nam przypomnieć – klimaty starej Warszawy.
Wolski Adam
{phocagallery view=categories|imagecategories=1|imagecategoriessize=5|hidecategories=13}