– Nazwisko oskarżonego!
– Antek!
– Nazwisko!
– No, mówię, Antek Padalec.
– Jak ojcu na imię?
– A franca wi gdzie go cholera nosi! Nigdym ojca nie miał.
– A matka?
– Ani matki.
– Jak to, a kto cię urodził?
– Kto mnie miał znowuż rodzić! Ciotka mnie gotowego znalazła w menażerii.
– Czym się podsądny zajmuje?
– Niby ja? Ano jezdem fotograf-amator.
– Fotograf?
– Tak, robię amatorskie zdjęcia, zdejmuję futra, palta, czapki z przedpokoju, bieliznę ze strychu i wszystko, co potrzeba do gospodarstwa domowego.
– Tak, toteż za te zdjęcia będziesz siedział.
– Ho, ho, rok nie wyrok, właśnie, ale że morowy sąd nie ma prawa mnie sądzić, ino wojenny.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że ja jestem przestępnik politechniczny i robiłem zdjęcia politechniczne.
– Co? Zdejmowałeś politechnikę?
– Oko perskie w majonezie! Zdjąłem palito oficerowi, bez co nastawałem na jego życie.
– A to jak?
– A no, bo się chłop mógł zaziębić i kite odwalić.
– Dosyć! Czy byłeś kiedy skazany?
– Ano, juści byłem skazany na śmierć przez trzech doktorów we śpitalu.
– A po cóż byłeś w szpitalu?
– Ano, bo Franek zawadził majchrem o mój bok i trochę mi żebro skrzywił, a doktory zaraz powiedzieli, że mam cholerę, i chcieli mnie pędzlować, Tak się zląkłem tego pędzlowania, aż mi odciski zadrżały, bo nie wiem, co to za diabeł – i drapnąłem.
– Świadek, nazwisko!
– Ruchla Cokolwiek.
– Co to jest cokolwiek?
– Ja sze tak nazywam.
– Co świadek powie?
– Panie sędzio, co ja mogę mówić? Jak on wchodżył, to ja akurat wychodżyłam, a potem to był gewałt, że futro zginęło, a gdzie ono się podżało, to ja nie wiem.
– Czy podsądny był kiedy karany?
– Nigdy.
– Przyznaj się, bo zajrzę do akt.
– Pan sędzia to mi tak się z gęby podoba, że mu otwarcie powiem: byłem, ale niesprawiedliwie, bo za katar.
– Jak to za katar?
– Ano tak, bo raz to potrzebowałem sobie pożyczyć od kogoś parę złoty, bo miałem dług honorowy do zapłacenia. Udałem się do jednego hrabiego De-Kurde-Balans, a że akurat go w domu nie było, wziąłem lichtarze, co stajali na kredensie, i już ci chciałem zapakować do worka. A tu akurat, jak nie kichnę, bo kichadelfia mnie naszła… bo niby przedtem chodaki dla cichości zdjąłem… jak nie kichnę raz, jak nie kichnę dwa, hołota się zleciała i od razu mnie pojmali i wsadzili do pakamery na siedem zamków…
– No i cóż? Za katar?
– I czy to jest sprawiedliwość na tym świecie, proszę łaski sędziego, za katar sześć miesięcy w kreminale siedzieć?
Tekst pochodzi z książki „Szlagiery starej Warszawy – Śpiewnik andrusowski” Stanisława Wielanka.