Dorożkarz warszawski

– Proszę pana, panie dorożkarz, czy pan wolny?
– Niby, że co?
– Bo ja się nie znam, jestem nietutejszy, a chciałbym się dobrze zabawić.
– Co nie mam być wolny, tylko gdzie niby na tę zabawę pojadziem?
– Właśnie słyszałem, że najlepiej to do kabaretu, bo tam się wejścia nie płaci.
– Co tam panu wejście, jak pan masz forsę!

– A forsę to mam od cioci.
– A to nich jaśnie pan siada, to ja powiem jak będzie. Naprzód pojadziem do „Europy na wsuwanie deko, a dopiero stamtąd, po kolacji do „Moulin-Rouge” na szampitra.
– Ach, rozumiem, ale uważasz pan, ja chciałem sobie znaleźć towarzystwo.
– Towarzystwo samo przyknają do jaśnie pana: brunetki, blondynki i różne kolorowe do szampitra to ci się jak ćmy do świecy zlecą, pod hajrem…
– Tak powiadasz pan?
– Ja tymczasem będę stajał na ulicy i w razie czego biegi batem wrzucę i „wio, ty dyszlem parokonnym pędzona przez żebra do gardła – wio!” A jak już szanownego dziedzica dobrze rozbierze!…
– Rozbierze? A która mnie rozbierze?
– Jaka znowuj która? Szampiter pana rozbierze! Weźmie pan damy i pojadziem do „Sielanki” na raki w śmietanie, knajpa cieszy się niesłabnącym powodzeniem wśród niszczycieli alkoholu i wielbicieli ponętnych nóżek pięknych siksów. Tam już jaśnie pana obrobią.
– Obrobią mnie?
– Tak, ale tylko wedle gotówki. A potem śmigniem do hotelu, ale już z jedną tylko, z tą, co to opowie jaśnie panu dramatyczną historię, jak pragnę kursu do Wilanowa.
– Eee, skądże pan wie, że ona mi opowie?
– Bo mi latka podpowiadają.
– A może pan sałata jakie panienkie?
– Ja mam własne paliwo, własny napęd, więc po co mi jaka brzana, no i moja Gocha szkapa kochana… Niech więc jaśnie pan będzie spokojny, a wszystko będzie wedle pierścionków i zegarka, co się jeszcze ostaną…
– Boję się panie dryndziarz, że mam mało gotówki.
– Jak to za mało?
– Dalibóg, bo ja mam dwadzieścia złotych od cioci.
– A pędź ty niepiśmienna ofiaro kwaterunkowego zagęszczenia, w ciemie bity jaśnie panie, będzie tu porządnym ludziom we łbie przewracał, golec, przegraniec jeden, flanela!
– Ale widzisz, mój człowieku.
– Co człowieku? Sam jesteś człowiek, odstaw się, bo jak lunę batem! Ty lebiego, uważaj na drugi raz, żeby ci pijany dorożkarz dyszlem w gardło nie wjechał…
– Ale ciocia mówiła, że za dwadzieścia złotych to kawaler może mieć wszystko w Warszawie.
– Tak, to posadź se ciocię na karmelicką banię, niech se tam siedzi.
– Panie dorożkarz, to przejedziemy się za te dwadzieścia złotych w Aleje, gdzie trawka zielenieje.
– Idźże ty patałachu do diabła… w Aleje!…
– Tak, to ja zawołam policjanta, że pan jest wolny i nie chce jechać.
– A ty drętwa jedyna, ty pokrako, widzisz go, won od gumów, ty ślimaku. Bodajeś zmarniał, Dodajcie nagła choroba.
– Tak to to w Warszawie tak dorożkarze z pasażerami się obchodzą?
– Widzisz go, pasażer, a tramwajem za dwadzieścia pięć groszy na Muranów, a nie do kabaretu z dwudziestoma złotymi.
– E… kiedyście mnie nie zrozumieli, ja mam dwadzieścia złotych drobnymi, a w portfelu to mam od cioci kilkaset złotych, na kupno sieczkarni i na roztrzepaniec z kobylego mleka.
– A to niechże jaśnie pan tak od razu mówi, proszę bardzo, niech jaśnie pan siada pojedziemy po te sieczkarnie i katolika z pyrkami… Wio!!! Ach ty za uzdę szarpana sieczką i obierkami karmiona w pierwszą krzyżową połamanym batem bita, z Ochoty na Szmulowiznę bez most Kierbedzia tam i nazad ganiana, ciągniesz czy nie!!! Wio… Wio… Chyba se warjackie papiry wyrobie, żeby się już nie użerać i ciężko tyrać ja i moja chabeta…
Co teraz wyczyniają te taksowane szoferaki, podobnie bywało dawniej w stolicy. Dzisiejsza Warszawa przypomina przedwojennych dorożkarzy warszawskich, którzy gdy się pokłócili, bili ratami, nie siebie, a swoich pasażerów i kroili taksę potrójnie…

Orewuar, tretuar, samowar!!!

Tekst pochodzi z książki „Szlagiery starej Warszawy – Śpiewnik andrusowski” Stanisława Wielanka.