Dywany w Zachęcie

Wczoraj wieczorem małżonka kazała mi, pardon, wyraziła życzenie, abym wytrzepał nasz perski dywan, utkany rączkami artystek z miasta Łodzi. Niesiony dozgonnem małżeńskiem uczuciem zatargałem dywan na trzepak. Po chwili przyszedł pan Benek. Stał i patrzył.

– Szaconek, panie Benku. Przepraszam za pardon, ale co pan sie tak przyglądasz tej prozie życia?

– To panu sie wydaje, że pan tu proze trzepiesz, aż huk niesie się na Wawer i do Międzylesia?

– Rzecz wiadoma.

– Widzę, że jesteś pan niestety kurturalny ugór i nieużytek z piątej klasy.

– No, no, no, panie Benku, obliczaj się pan ze słowami! Z powodu dlaczego wjeżdżasz mi pan na godność apropo rolnictwa?

– Z powodu dlatego, że nie zdajesz pan sobie sprawozdania, że trzepiesz pan dzieło sztuki.

– Dzieło sztuki? Panie Benku, to skromny upominek rzeczowy od teściowej na lubileusz ślubny.

– Możliwość, ale wyobraź pan sobie, że w Zachęcie figuruje wystawa apropo dywanów, kilimków i makatek.

– O, makatkie panie Benku też posiadam. Wisi w kuchni, a na niej wyobrażony jest afroryzm: Jak żona przysoli, to męża nie boli.

– Chyba prze?

– Przy!

– Nie prze?

– Przy! Słońce moje osobiście haftowało w polską złotą jesień. Ale wracając ab to i owo…

– No więc w Zachęcie porozwieszali na ścianach i porozkładali na podłogach różne dywany. Na przykład starożytne arrasy z czasów Zegmonta Augusta.

– A – co?

– Arrasy. Dywany na ściany z historyjką obrazkową. Średniowiecze było tak ciemne, bo telewizja była czarno-biała z dwoma kanałami, a w nich tylko rolnicze rozmowy i tydzień na działce. Z powodu dlatego rozrywkie umysłowe zapewniali arrasy.

– I taki tam wisi?

– Tak. A naprzeciwko możem podziwiać Bitwe pod Gronwaldem w nadnaturalnem rozmiarze wydzierganą szydełkiem.

– Szydełkiem? Z powodu dlaczego?

– Nie wiem, może farba artyście wyszła? Albo szwagier mu ją podprowadził, bo malował przedpokój?

– I ten Gronwald prawdziwy?

– Identiko jak u pana Matejki. I Jagiełło jest i Witold i szkopy dostają leguralny łomot. Potem idziesz pan dalej, a tam na ścianach kilimy, dywany, kordły, w każdem kolorze i każdem całokształcie.

– O, to się wybiorę z małżonką.

– Po co z małżonką?

– Nadmienię jej mimochodem, że ona też mogłaby jakiś lanszafcik strzelić.

– Potrzebujesz pan arcydzieła?

– Nie, potrzebuje, żeby mniała zajęcie wieczorem. Wtedy ja mógłbym wyskoczyć do szwagra inne sztuki uskuteczniać.

-To się pan pospiesz, bo wystawa do dziewiętnastego maja.

– A potem?

– A potem wyniosą arcydzieła do Saskiego, wytrzepią i szlus! Wracaj pan temczasem do prozy, bo zdaje się, że pańska boginia złowrogo na nas kikuje przez lufcik…

Przemysław Śmiech