Szłem właśnie do śmietnika w stroju roboczem usmarowany farbamy jak niebieskie stworzenie, gdy zagaił mnie mój sąsiad pan Benek Baryłko.
– Szanowanko. Widzę, że pan sianowny wprowadza do mnieszkania tak zwany powiew świeżości?
– Owszem, panie Benku, małżonka mi kazała, pardon, poprosiła mnie, abym rzucił na nasze gniazdko nowe kolorki.
– Swojem porządkiem malowanie się raz na jakiś czas należy, ale trzeba uważać, żeby nie było z tego draki.
– W jaki sposób, panie Benku?
– Posłuchaj pan chwytającej za serce opowieści o mem szwagrze, któren, podobnie jak pan, wyszedł naprzeciw życzeniu swej drugiej połowy.
– Nawijaj pan.
– Otóż mój szwagroszczak Wincenty Guść otrzymał polecenie, że jak żona będzie w Ciechocinku naprawiać zdrowie, to on wtedy ma chawire odmalować. Znakiem tego udał się razem ze mną i z jeszcze jednem szwagrowskim Konstantym Brzeszczotem do sklepu w celu zakupienia pędzli, wałków, drabiny, farb i tem podobnych utensyliów. Wszystko było dobrze, dopóki nie kupowaliśmy farb.
– Jaki kolorek pan życzy? – zapytał sprzedawca.
– Żółty, niebieski i różowy.
Nie wytrzymałem i spytałem szwagra:
– Różowy?! Co ty, Wicek?! Humorystyczne drakie uskuteczniasz?
Mowa z Grochowa
Marynarz i dziewczyna
W miłości, jak wiadomo Szanownemu Państwu, bajer jest niezbędnem, jednakowoż trzeba uważać, aby nie przesadzić, bo może być niewąski klops.
Oto smutna historia pana Alojzego Rzemienia i panny Gabryjeli Fikoł, młodzieży ku nauce, a starszym ku zabawie, bo nie ma to jak śmiech z cudzego nieszczęścia.
Pan Alojzy, smukły młodzieniec, posiadający fest nawijkie nagle zapałał sercowem odczuciem do panny Gabryjeli, do jej oczu czarnych, białych rąś i wogle ciałokształtu. W taki sposób zaczął jej nawijać makaron na uszy akonto tego, że jest kapitanem pancernika „Nasza szkapa”, że pływa po morzach i oceanach i co ona na to. Panna Gabryjela rzecz wiadoma natychmiast dostała pulpetacji serca na tle matrymonialnem i już się widziała oczami z wyobraźni jak sunie do ołtarza z przepięknem oficerem u boku. Chwaliła się wszystkim koleżankom, że jak jej narzeczony wrzaśnie na okręcie to cała załoga w krótkich abcugach melduje się na pokładzie, że jak majtki podłogie polerują na wysokie ce, to on patrzy się przez rolnetkie na siną dal, czy aby gdzieś za któremś bałwanem nie czai się wróg. I jeszcze zaznaczyła, że w mniodowy miesiąc popłyną naobkoło globusa, że będą się bujać na hamaku, popijać szampanskoje z półmetrowych szklanek i wtrajać owoce z morza.
Jest Saski!
Wczoraj ide sobie prencypalną ulicą Grochowską do sklepiku, gdyż żona kazała mi, pardons, poprosiła mnię, abym kupił soli, chlebuś, pietruszeczkie, cebuleczkie i żadnego pifka pod sklepem, reszte co do gronia oddać, gdy oto oczy me ujrzały zwrokiem pana Ambrożego Keksa, mego sąsiada.
– Szanowanie, panie Ambroży, co pan tak ciężko wzdychasz? Miałeś pan rozmowe wychowawcze akonto fisharmonii małżeńskiej?
– Nie…
– Teściowa przyjeżdża, aby w atmosferze nawzajemnego zrozumienia zacieśniać stosuneczki?
– Nie, Saksonie odwiedziłem i z powodu dlatego zwruszenie mnię chwyta za gardło.
– Jaką Saksonię?
– No jaką, co to za zapytunek, jak pragne zakwitnąć, w Saskiem Ogrodzie odbyłem przechadzkie.
– I to tam coś pana zwruszyło? Kociak jakiś pana potrącił w odczucie?
– Nie. Pałac Saski.
– Pałac Saski?! Gdzie?!
Biblioteka z procentamy
Wyszłem właśnie z biblioteki, gdy ujrzałem na ławce na skwerku pana Benka.
– Szacuneczek sąsiedzie – rozpoczął obustronny dialog pan Benek.
– Co pan tam niesiesz z tej skarbnicy wiedzy?
– Książki.
– Wiem, że książki, a niby co mniałbyś pan mieć, śledzie? W jaki deseń?
– W jaki, w warsiaski, ma się rozumieć. Albumy o naszej przedwojennej kochającej stolycy dźwigam, w charakterze kagańca oświaty – odpowiedziałem, dosiadając się do pana Benka.
– Lubisz pan książki?- dopytywał pan Benek.
– Pasjamy!
– No widzisz pan, a wczoraj jeden pan zaznaczył przez telewizor akonto analfabetów.
– Że co?
Mów mi wuju
Jak Szanownej Frekwencji wiadomo, sąsiad mój, Ignacy Jan Szpadelewski, wyszedł z szuflady, gdzie spędził nieco czasu z sobie podobnymi obywatelami, którzy przekroczyli wymiar sprawiedliwości.
Zdarza się, że spotykam się z nim w celu wykonania ćwiarteczki oraz wysłuchania opowieści z życia demimondu. Jedną z nich ku nauce i przestrodze Szanpaństwa pozwalam sobie zamieścić.
– A taki na przykład Wujaszek – zagaił pan Ignacy.
– Pański wujaszek, panie Ignacy, też robił w branży kreminalnej? – zapytałem.
– Nie, niech ręka boska broni, Wujaszek – psełdo artystyczne, z powodu, że uderzał w deseń familijny.
– Czyli jak, wyszczególnij pan, panie Ignacy.
– Poprosze o chwileczkie uwagi. Nikt nie wie, jak naprawdę „Wujaszek” się nazywał. Wygląd zewnętrzny posiadał aligancki, wąs sumiasty, jak u świętej pamięci króla Sobieskiego, okularki, niedwabną rymanarkie oraz jenteligentnę wyrażenię.
– W jaki sposób chwytał ochfiare w pułapkie?
W spa
Szłem sobie właśnie tretuarem po warzywa, owoce, śledzie i inne witaminy, gdy oto przed oczami pojawiła mi się osobistość pana Benka. Pan Benek wyglądał, co tu kryć, jak murowany kandydat na żałobne zwłoki.
– Panie Benku, co się stało z pańskiem wyglądem zewnętrznem? Jakiś pan jesteś niedyspozyt!
– To samo powiedziała moja pozagrobowa małżonka parę dni temu w tył…
– No widzisz pan, chyba za wcześnie wybierać się do Abrahama na piwo?
– Daj pan spokój…
– Ale panie Benku, jak mam dać spokój, skoro jeżeli widzę, że rodzony sąsiad przepuszczony został przez wyżymaczkie?
– Panie szanowny, chodzi o to, że te pierepałki, które mniałem zaszczyt przejść, zaczęły się niestety od tego, że małżonka moja, podobnież jak pan, wzwróciła uwagie, że jakiś jestem nieswój, że wyglądam jak stary pryk, co się przymierza do dębowej jesionki. Znakiem tego trzeba mnie poratować i posłać do spa.
– Do czego?
Setka Poniatoszczaka
(foto: Galeria-fotografii.blogspot.com)
Szłem sobie praskim brzegiem nad piękną, modrą Wisłą, gdy niespodziewanie natknąłem się na pana Benka. Sąsiad mój kikował na dumną sylwetkie poniatoszczaka, która spinała obacwaj brzegi naszej kochającej stolicy. Podeszłem bliżej i zaczęliśmy się rozmawiać.
– Szaconek, panie Benku! Kogo pan tam wypatrujesz?
– Dzień dobry się z panem, patrze się po prostu na Poniatoszczaka, na to arcydzieło podstępu technicznego.
– A z powodu dlaczego?
– Z powodu, że setka.
– Też bym się napił…
– Panie, uspokój się pan! Setka nie w deseń spożywczy, ale w lubileuszowy!
– Czyli, że co?
– Adukacji pan nie posiadasz? Czyli, że Poniatoszczak nasz kochany sto lat już tutaj figuruje!
Kiermasz żon
Wyszliśmy sobie z panem Ambrożym na przechadzkie i rozmawialiśmy się apropos czymże jest do jasnej anielki dobro, prawda tudzież piękno. Nagle oraz niespodziewanie oczom naszym ukazała się osobistość pana Benka. Pan Benek wyglądał jak ten dany Donkwiszot, którego Dulcynea właśnie puściła w waltornie, znakiem tego niezwłocznie ruszyliśmy do niego, aby dać mu w pomocną dłoń.
– Szaconek, panie Benedykcie! Co że się stało, że pańską facjatę, tak zazwyczaj rumnianą oraz uśmniechniętą, spowija tęsknota, smutek i żal? – zapytał pan Ambroży.
– Czyżby coś nie grało w fisharmonii małżeńskiej? – dodałem, szczerze zatroskany.
– Już wyszczególniam. Z powodu, że nerwy mnie opuściły na tle pożycia z dozgonną moją cholerą, przyszło mnie do makówki, że skoro jeżeli w Kici Koci odbył się kiermasz apropos nieudanych prezentów, to może zrobić coś podobnego z żonami.
Potop
Wczoraj wyszłem na dwór nacieszyć się, że wreszcie na całej połaci śnieg i zobaczyłem pana Ambrożego, mego sąsiada, miłośnika dziesiątej muzyki.
– Dzień dobry się z panem, panie Ambroży! Na sanki się pan nie wybierasz?
– Szanowaneczko. A pan co? Humorystyczne drakie z sąsiada
z samego rana uskuteczniasz? Nie wybieram się, nie poważam bowiem sportów zimowych. To dobre dla małoletnich pętaków, dla poważnych mężczyzn jest futbol.
– Futbol, owszem, czemu nie, pozwolę sobie jednak zauważyć apropos futbolu, że chronologia nieubłaganie wskazuje styczeń. Znakiem tego futbol jest niemożebny.
– Owszem, na szczęście jest jeszcze tak zwana piłka zręczna, która pozwala przetrwać zimową aurę. Widziałeś pan jak nasze uszczypiorniści szurnęli Szwedów?..
Świąteczna gorączka
Szłem sobie po grochowskiem bruku, gdy nagle ujrzałem otóż pana Benka, objuczonego jak cała karabana wierblądów.
– Szanowanko, panie Benku? Co jest, jak pragne zdrowia? Cały pułk wojska do pana zajeżdża na kwaterunek?
– Nie, sąsiedzie, zakupy przedświąteczne uskuteczniam.
– Już? Jeszcze masz pan kilka dni, czy też wszak nie?
– Tak, ale w zeszłem roku zdarzył mnie się na tle wigilijnego zaopatrzenia pożałowania godny ewenement.
– Wyszczególnij pan mnianowicie.
– Więc mnianowicie, w wigilijny poranek ustawiłem choinkie, obleciałem ją ze światełkami mrugającemy na pięć kolorów i grającemi melodie „Dzisiaj w Betlejem”…
– „… dzisiaj w Betlejem, wesoła nowina!”
– Tak jest, gdy oto do salonu wkroczyła moja dozgonna druga płeć i zaznacza, że aromant jej potrzebny do, za przeproszeniem, kutii.
– Do czego?
– Do kutii. Mamałyga na słodko z mniodu, rodzynków, maku, pszenżyta i temuż podobnież. „Jaki aromant?” sie pytam. „Pomarańcz”. Zlazłem ze stołka, zdjęłem spodnie, założyłem wewnętrzne galanterie męską…
– Czyli co?
– Czyli kalesony!
– O, pardon!