Kiermasz żon

Wyszliśmy sobie z panem Ambrożym na przechadzkie i rozmawialiśmy się apropos czymże jest do jasnej anielki dobro, prawda tudzież piękno. Nagle oraz niespodziewanie oczom naszym ukazała się osobistość pana Benka. Pan Benek wyglądał jak ten dany Donkwiszot, którego Dulcynea właśnie puściła w waltornie, znakiem tego niezwłocznie ruszyliśmy do niego, aby dać mu w pomocną dłoń.
– Szaconek, panie Benedykcie! Co że się stało, że pańską facjatę, tak zazwyczaj rumnianą oraz uśmniechniętą, spowija tęsknota, smutek i żal? – zapytał pan Ambroży.
– Czyżby coś nie grało w fisharmonii małżeńskiej? – dodałem, szczerze zatroskany.
– Już wyszczególniam. Z powodu, że nerwy mnie opuściły na tle pożycia z dozgonną moją cholerą, przyszło mnie do makówki, że skoro jeżeli w Kici Koci odbył się kiermasz apropos nieudanych prezentów, to może zrobić coś podobnego z żonami.

– W jaki deseń? – zaniepokoił się pan Ambroży.
– W taki, że jeżeli nie masz pan już życzenia umartwiać duszy i ciała ze swoją pozagrobową towarzyszką, możesz ją pan zamienić na model mniej gryzący i dokuczliwy.
– Czy że ja śnię? – zawołałem. – Panie Benku, ja rozumię, że pani Teresa, z którą masz pan zaszczyt dzielić łoże i stół…
– Stół i łoże…
– Stół i łoże, ma czasem jednakowoż za słabe nerwy…
– I za mocną rąsię… – dodał słusznie pan Ambroży…
– …tak jest, nie możesz pan jednak zapominać, żeś pan się przysiągł, że będziesz pan uskuteczniał miłość, wierność i uczciwość, dopóki doktór nie stwierdzi zgonu, więc jak żeś pan powiedział „a”, to musisz pan tę czarę z goryczą niestety wypić do samego końca.
– Amen. – dodał pan Ambroży.
– Panie Benku, nie narzekaj pan, a jak pan byłeś niedyspozyt z powodu monopolowego nadużycia, to pani Tereska nie robiła panu nazajutrz okładów?
– Robiła. Wałkiem po nerkach. I robiła jeszcze raban na cały Grochów.
– A jak pan wbiłeś góźdź w ściane i lanszafcik na niem pan powiesiłeś „Zachód słońca w Milanówku i okolicach” to nie strzelała rzęsami z wdzięczności? – zapytał pan Ambroży.
– Nie. Strzelała jadem w ten sposób, że „wreszcie po pół roku wyciągłeś obrazek zza szafy i go powiesiłeś, lebiego!”- odparł smutnym głosem pan Benek.
– Ale na ten przykład, panie Benku, apropos mniodów małżeńskich, kto inny tak pana popieści?
– No właśnie też jestem ciekaw. Ostatnio co odczuwam męską predylekcję, to żoneczka moja dostaje spazmów i waporów oraz głowa jej pęka.
Skoro jeżeli mnieliśmy zaszczyt zauważyć, że od strony, że tak powiem, sercowej pan Benek bardzo jest zawzięty, pan Ambroży zaczął mu nawijać makaron na uszy akonto koryta.
– Panie Benku, z całem szaconkiem, mężczyzna pan jesteś jak ten kwiat czerwony i to szkoda, że małżonka ma na tem tle do szanownego pana jakąś ansę, ale wysłuchaj pan odwrotnej strony medalu.
– Mnianowicie?
– Mnianowicie, gdy pan wtroisz flaki z pulpetamy w wykonaniu rodzonej pańskiej żoneczki, to czyż niebo się wtedy nie roztwiera? Nie śpiewa chór aniołów?
Pan Benek pogrążył się w zadumie i powiedział:
– Czemu nie, roztwiera się i śpiewa.
– A taki schaboszczak? Gruby na centymetr, wielki jak łapsko dorożkarza?
Pan Benek westchnął i przełknął ślinkie.
– A przypominasz pan sobie goloneczkie w piwie? A gęś pieczoną z jabłkami? A ozór pańskiej żonki jak pan wspominasz? A jej zimne nóżki nie trącają pana w czułe strune?
– No trącają – powiedział pan Benek, a zwrok mu się zaszklił jak cebulka w rondelku.
Pan Ambroży kontynuował dalej.
– A taki śledzik zmarnowany? A kaleka?
– Jaki kaleka? – zapytałem.
– Tatar z jednem jajkiem! Panie Benku, mnie to gancpomada, jak pan chcesz innej drugiej płci to szczęścia zdrowia, ale powiedz pan, tak z ręką na sercu, czy masz pan tak źle w tem dozgonnem stadle?
Pan Benek otarł łzy i zaznaczył:
– Panowie! Idę teraz obecnie po roślinność ozdobne, a potem zapraszam panów jako świadków zwzruszającej sceny powrotu męża marnotrawnego.
Pan Benek gdzieś przepadł, ale już po chwiluni wracał letkiem krokiem, a w ręce trzymał chryzantemy złociste.
Weszliśmy do kamienicy. Podeszliśmy do drzwi gniazdka państwa Baryłków. Pan Benek zapukał. Po chwili pani Tereska otworzyła. Spojrzała na nas, po czem zwróciła się do męża z następującą preorą:
– Co to jest?
– Kwiatki dla mej dzierlatki! – prześlicznie i z odczuciem zagaił pan Benek. Pani Tereska wyrwała mężowi bukiet i rzuciła na podłogie.
– Dzierlatki? Z dzierlatkami to ty pewnie na mnieście fruwałeś! Myślałeś, że mnie zamydlisz oczy tem wiechciem, co?! Znowu było gazowanie i kociaki?! Do widzenia się z panami! A ty na rozmówkie apropos!
Trzasnęły drzwi, a my z panem Ambrożym staliśmy na korytarzu i ze smutkiem patrzyliśmy na kuliste chryzantemy, które turlały sie po schodach coraz niżej, niżej i niżej…

Przemysław Śmiech