Wczoraj ide sobie prencypalną ulicą Grochowską do sklepiku, gdyż żona kazała mi, pardons, poprosiła mnię, abym kupił soli, chlebuś, pietruszeczkie, cebuleczkie i żadnego pifka pod sklepem, reszte co do gronia oddać, gdy oto oczy me ujrzały zwrokiem pana Ambrożego Keksa, mego sąsiada.
– Szanowanie, panie Ambroży, co pan tak ciężko wzdychasz? Miałeś pan rozmowe wychowawcze akonto fisharmonii małżeńskiej?
– Nie…
– Teściowa przyjeżdża, aby w atmosferze nawzajemnego zrozumienia zacieśniać stosuneczki?
– Nie, Saksonie odwiedziłem i z powodu dlatego zwruszenie mnię chwyta za gardło.
– Jaką Saksonię?
– No jaką, co to za zapytunek, jak pragne zakwitnąć, w Saskiem Ogrodzie odbyłem przechadzkie.
– I to tam coś pana zwruszyło? Kociak jakiś pana potrącił w odczucie?
– Nie. Pałac Saski.
– Pałac Saski?! Gdzie?!
– A gdzie niby? W Saskiem Ogrodzie, wysiadasz pan z dzyndzaja, szorujesz pan jak hrabia główną aleją, mijasz pan figurowe kobiety, fontanne i masz pan pałac.
– Panie Ambroży!!! Co pan barłożysz?! Tydzień temu tamtędy szłem i nic tam nie figurowało!
– Zgadza się, w sobote go postawili.
– Co?! Czy że ja śnie?! W jeden dzień?! Panie Ambroży?!
– A co pan myślałeś? Cały jeden dzień. Wszak Pałac Saski to pare budenków i kolumnada i książę Pepi na koniu…
– Pepi na koniu?!
– No, akuratnie jak przed wojną.
– I tak już ten Saski będzie stał?!
– Nie, do października bodajże, potem go zabiorą.
Teraz mnie się zrobiło duszno i zimno i o mały włos nie dostałem pulpetacji serca.
– Panie Ambroży brylantowy. Ja do pana zawsze z szaconkiem i w ogóle i w szczególe, ale nie uskuteczniaj pan z bliźniego swego humorystycznej draki nadaremno! Kto może zbudować Pałac Saski w jeden dzień? Mefistofeler? Chińczyki?
– Dlaczego Chińczyki? Skrzyknęło się paru znajomków i postawili miniature.
– Coś pan powiedział? Miniature?
– Tak jest, mankiete, na dużość w pańskiem mieszkaniu może by się zmieściła…
– Panie Ambroży, nie mogłeś mnie pan tak od razu zaznaczyć? Ciśnienie mnie skoczyło ze trzy hektopaskale… A w jakiem takiem celu ta mankieta?
– Jako pamniątka historyczna. To raz. I żeby pokazać władzom naczelnem, że Saski trzeba odbudować, nie ma co mantykować i szkoda mrugać. To dwa.
– Saski odbudować? Skąd flota?
– Urzędniki mniejskie bulą za biura na całem mnieście, a tak będzie taniej i wygodniej mieć ich, pardon, w kupie.
– Ale chwilunia, nie tak galopkiem, Plac Piłsudskiego też za pamiątkie robi!
– W jaki deseń?
– W taki, że patrzcie młodzieży droga, tudzież jenteligencjo pracująca, była stolica, był pałac, hitleroszczak puścił go z dymem, teraz hula tu wiatr, znakiem tego nigdy więcej wojny.
Tu pana Ambrożego nerwy na chwilkie opuścili i zaznaczył podniesionem głosem:
– Panie, mało masz pan pamniątek po Adolfie? Firerka w ząbek czesanego nie zapomnimy, nie bój się pan!
– Panie Ambroży, a Ratusz?
– Co Ratusz?
– Ratusz tak nam odbudowali, że piętra się w niem nie zgadzają.
– Sąsiedzie złoty, nie masz pan większych zmartwień, jak pragne zdrowia? Teściowa pańska tam mnieszka, czy co? Co z tego, że piętra się nie zgadzają? W słonecznikowej Italii, w Pizie, zbudowali wieże. Krzywą. I co, wyprostowali? Nie, specjalnie zostawili, a frekwencja z całego świata zjeżdża, za bilety ciężkie mamone uiszcza, żeby na ciekawostkie ze świata techniki kikować. I co, pojedziesz pan do nich wieże im prostować?
– No nie.
– Otóż. Na okoliczność pięter w Ratuszu turystów trzeba, pardon, doić, a Saski Pałac w krótkich abcugach odbudować! Zobaczysz pan, dla nas będzie przyjemność nasercowa, dla ludności przyjezdnej antrakcja turystyczna i wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie, ja to panu mówię – Ambroży Keks!
Przemysław Śmiech