W miłości, jak wiadomo Szanownemu Państwu, bajer jest niezbędnem, jednakowoż trzeba uważać, aby nie przesadzić, bo może być niewąski klops.
Oto smutna historia pana Alojzego Rzemienia i panny Gabryjeli Fikoł, młodzieży ku nauce, a starszym ku zabawie, bo nie ma to jak śmiech z cudzego nieszczęścia.
Pan Alojzy, smukły młodzieniec, posiadający fest nawijkie nagle zapałał sercowem odczuciem do panny Gabryjeli, do jej oczu czarnych, białych rąś i wogle ciałokształtu. W taki sposób zaczął jej nawijać makaron na uszy akonto tego, że jest kapitanem pancernika „Nasza szkapa”, że pływa po morzach i oceanach i co ona na to. Panna Gabryjela rzecz wiadoma natychmiast dostała pulpetacji serca na tle matrymonialnem i już się widziała oczami z wyobraźni jak sunie do ołtarza z przepięknem oficerem u boku. Chwaliła się wszystkim koleżankom, że jak jej narzeczony wrzaśnie na okręcie to cała załoga w krótkich abcugach melduje się na pokładzie, że jak majtki podłogie polerują na wysokie ce, to on patrzy się przez rolnetkie na siną dal, czy aby gdzieś za któremś bałwanem nie czai się wróg. I jeszcze zaznaczyła, że w mniodowy miesiąc popłyną naobkoło globusa, że będą się bujać na hamaku, popijać szampanskoje z półmetrowych szklanek i wtrajać owoce z morza.
I tak kwitła ta miłość jak ten kwiat czerwony, państwo młodzi już się cieszyli na przyszłe gorzko, gorzko i przechadzki uskuteczniali, a to po Starem Mnieście, a to po Krakosach, a to po Saskiem Ogrodzie, tylko po Łazienkach nie, bo pan Alojzy nie lubiał, mówił, że kiedyś go ugryzła wściekła wywiórka i ma nerwowy uraz na tle psychologicznem.
Troszkie to panne Gabryjele martwiło, że jej absztyfikant tak podgrymasza apropos Łazienek, bo gdzie na ksiuty, jak nie tam, ale nic, tak czy siak obóstwiała swoje mundurowe szczęście.
Raz jednakowoż sama się wybrała do Łazienek i tak się szwenda koło Poramańczarni, Kurdegardy i temuż podobnież, aż poszła do Pałacu na Wyspie. Kto nie jest ciapciak ten posiada wszak świadomość, że pałac figuruje nad stawem, po którem obywatele pci obojga zasuwają gondolą po lustrze wody. I tak sobie panna Gabryjela stała nad tą wodą, podziwiała lanszafty i nagle widzi, że nie wierzy we własne oczy! Na środku jeziora gondola w kształcie łabądzia czy innego drobiu, a kto nią kieruje osobiście?! Jej wyśniony kapitan, pogromca oceanicznej fali, pan Alojzy Rzemień!!!
Jak panna Gabryjela zobaczyła, że została niestety uderzona w kant, to zaraz ją nerwy opuścili! Jak rozpuściła morduchnę na Łazienki Północne i Południowe, jak wjechała panu Alojzemu na godność, pochodzenie i jenteligencje! Takie wyrazy zaczęły fruwać w stronę pana Alojzego, że niejeden bosman by się zaczerwienił, więc były narzeczony zrobił całą wstecz, ale ciężko mu było, bo Emeryckie Koło Przyjaciółek Króla Stasia mniał na pokładzie, a tymczasem panna Gabryjela obiegła akwen i przypuściła szturm z drugiej strony! W taki sposób pan Alojzy znowuż zmienił kurs i całą naprzód wykonał, a jego przerażone pasażerki zajentonowały „Pod Twoją obrone”, bo się bały, że niesiona pragnieniem zemsty oszukana panna Gabryjela zrobi abordaż i zdawały sobie sprawozdanie, że nie będzie brała jeńców!!!
Panna Gabryjela jednakowoż wymyśliła inny sposób. Ułamała kamiennemu satyrowi palec i tem palcem rzuciła w gondole, z powodu dlaczego w burcie zrobiła się dziura i gondola zaczęła pomalutku tonąć.
A jak już pan Alojzy i jego pasażerki stali po pachy w wodzie oganiając się od karpi, panna Gabryjela krzykła: „Trafiony – zatopiony!”
Po czem odeszła dziarskiem, żołnierskiem krokiem…