Właśnie mniałem rzucić się w dłonie Morfeusza, gdy usłyszałem namacalnie na korytarzu podejrzane dźwięki. Znakiem tego owinąłem w gazete gazrurkie i wyszłem sprawdzić, czy ktoś nie zamiaruje dokonać zaboru mienia i temuż podobnież. Jakież było moje zdumienie, gdy napotkałem zwrokiem mego sąsiada, pana Benka.
– Panie Benku szanowny! A co to za nocny dyżur? Małżonka weszła panu na godność? Ktoś pana niewąsko uderzył w kant? Zainwestowałeś pan środki ruchome w jakiś Bamber Gołd?
– Nie. Nie mogie zasnąć, bo byłem w Grochowni.
– Też tam kiedyś byłem. Pan Siemion recytował mowe związaną, a potem Teatr Końsekwętny roznosił sztukie dla szerokich mas.
– Nie w Prochowni, a w Grochowni.
– W Grochowni? A co to jest?
– Nowa klubokawiarnia opodal. Możesz pan tam kawkie wypić, herbatkie ciastkiem przegryźć, w chińczyka zagrać.
– A coś mocniejszego, panie Benku?
– Herbata z maty.
– Pardons?
– Już wyszczególniam. W dalekiej Argentynie uboga ludność rolnicza nie posiadała mamony, żeby sobie herbatkie w geesie kupić. Z powodu dlatego wyciągali farfocle z maty, co ją mieli w chałupie, zalewali gorącą wodą i pili.
– Nie brzydzili się?
– Brzydzili, dlatego pili przez metalowe rurkie z sitkiem. I taki delikates mniałem zaszczyt skonsumować w Grochowni.
– Nie bał się pan, panie Benku?
– Co pan, nie takie płyny człowiek doustnie zażywał. Herbata z maty jest mocna jak kawa do kwadratu. W boskim Buenos piją ją po to, żeby mieć zdrowie wywijać tango do białego rana.
– I co teraz, panie Benku?
– Tango pan umiesz?
– Skąd, panie Benku, ja jestem przyzwoity człowiek! Ale mogie przynieść chińczyka, posiedzimy, pogramy, pogadamy…