Pan Benedykt Baryłko, mój rodzony sąsiad, mniał zaszczyt odbyć ciekawą i pouczającą rozmowę ze swą pozagrobową małżonką, Teresą Baryłko. Jej treść za łaskawem zezwoleniem pana Benka zamieszczam ku pożytkowi ogólnemu.
– Co tam ciekawego wyczytałeś w tem massmendium? Ze mną byś może rozmówkie skrzyżował, a nie tak siedzisz z nosem w gazecie!
– Mój ty słodki aniele, nie rozpuszczaj mnie morduchny nad uchem, gdyż ponieważ czytam o wielkopomnych chwestiach naukowych.
– Gdzie ja biedna mniałam zwrok, kiedy oddałam ci, lebiego, me serce i wiątkie ciało. Ostrzegała mnie mamusia, ostrzegała. Ale serce mnie otumaniłeś karuzelą na Bielanach, łódką w Łazienkach i słówkami słodkiemi jak pączki Bliklego. A mogłam przejść się za mąż za Felka Gwinta…
– Skarbie ty mój, ale Felek dwanaście lat już jak nie żyje!
– No właśnie!
– Terenia, przepraszam za pardon, ja tu właśnie czytam o podróży na Marsa.
– W jaki deseń?
– W taki, że wskutek wobec niesłychanego podstępu technicznego ludzkość za jedne pięciolatkie pofrunie na Marsa. Taka podróż ma trwać dwa lata, mają lecieć piloty i małżeństwo.
– Jakie małżeństwo?
– Normalne! Takie jak ty, moje słoneczko, i ja!
– A z powodu dlaczego małżeństwo?
– A samego byś mnie puściła?
– W życiu!
– Otóż! A z inną, pardons, damą?
– Acha, już biegne, nie dość, że cie nie ma w domu dwa lata, to jeszcze z jakąś lafiryndą, czy innym kociakiem, w życiu!
– To co, leciem? Bierzem angażma na Marsa?
– Na Marsa? Na Wenusa bym wolała!
– Z powodu dlaczego?
– Ach, żesz ty, męska szowinistyczna, za przeproszeniem, trzodo chlewna, średniowieczna ciemnoto z Końskich Dołów, nieoświadomiona w najnowszych zdobyczach i horyzontach techniki…
– Terenia, przestań żesz się tak nade mną rozczulać i wyszczególnij o co ci się rozchodzi!
– O to, że wszak kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa, a co to się obznacza?
– Nie wiem, królowo piękności ty moja.
– To się obznacza, że kobiety robią w miłości, a mężczyźni we wojnie.
– Tereniu, tak może jest miesiąc po ślubie, no, góra trzy, a potem niestety robi się wizawi.
– Jesteś prawdziwym mężczyzną, czy nie jesteś?
– Jestem, wszak leguralnie piję, leguralnie zakąszam…
– O wojne się pytam!
– A skoro jeżeli o wojne, to też ją uprawiam, głównie obronną. Terenia, ale my tu gadu, gadu, a co z tą ekskursją do gwiazdozbiorników, do nieba?
– Mało ci nieba w domu? Mało? Gdzie taką watróbkie z cebulką wkonsumujesz?
– Terenia, boginio moja, bo jak cie złapie za loczki… ! Detalycznie rozchodzi się nie o wyżerkie, tylko o niezapomniane widoki! Twój mały kroczek, zrobiony twoją chwiligranową nóżką będzie wielkim krokiem ludzkości!
– Ale na dwa lata to ile kanapek trzeba narobić? Ile jajec na twardo nagotować? Ile gazet kupić?
– Do czytania?
– Nie, żeby wędzone makrele zawinąć. A jeszcze ogórki kiszone, flaki w słoiku, pyzy, schaboszczaków natłuc…, a na tem Marsie nie ma punktów żywienia zbiorowego?
– Przypuszczam, że wątpie. Może na tem statku kosmicznem będzie stułardessa, jak w europlanie? Ale dwa lata jeść z tacki i gazować z tych maciupcich buteleczek…
– Jakie gazować, jakie gazować?! W kosmosie masz wszak nieważkość gwarantowane bez gazowania!
– O widzisz, to już nalewki nie trzeba brać.
– A telewizor?
– Terenia, na co ci telewizor? Będziesz mniała takie lanszafty z okienka, że mucha nie siada!
– Bez trelenoweli nie wylatam!
I tak oto z powodu mniłości małżonki do kultury popularnej pan Benek nie mógł zostać się pionierem na niwie zdobywania Marsa. O czem nasz poucza nasz ta smutna historia? Skoro jeżeli masz pan małżonkie, Kosmosu pan już nie potrzebujesz…
Przemysław Śmiech