Noc muzeów

Wyszłem dziś rano w celu zaczerpnięcia świeżego, grochowskiego powietrza, aż tu nagle wizawi mojej osobistości ujrzałem pana Benka.

– Szaconek panie Benku! A coś pan taki wymięty? Kolegie z wojska pan spotkałeś?

– Nie.

– Nocny spacer w ramach stołecznej gastronomii?

– Nie.

– Jakaś famfatal pana zrujnowała?

– Nie. Miałem randewu ze sztuką powyższą.

– Gdzie panie Benku?

– Wszędzie. Nie słyszałeś pan o nocy muzeów?

– Słyszałem, ale możesz pan mnie wyszczególnić przebieg tej aspołecznej akcji?

– Detalicznie rozchodzi się o to, że robotnicy, chłopi i inna jenteligencja oprócz potrzeb poniższych, typu popić i zakąsić, ma potrzeby powyższe.

– Mnianowicie?

– Mnianowicie walczyka posłuchać w wykonaniu pana Szopy. Napaść oko Moną z łasiczką, czy inną bitwą pod Grunwaldem. Oglądnąć Romana i Julie w teatrze. W ogóle wejść w zwarcie z kulturą.

– I pan, panie Benku, weszłeś pan w takie zwarcie?

– W zwarcie? To był, proszę szanownego pana, klincz!

– W jaki sposób?

– A w taki, że muzea i stołeczne placówki kultury roztwarli wrota na całą noc i wskutek wobec tego trambaje i autobusy byli upchane do granic. Ledwośmy się z moją pozagrobową Terenią władowali do komunikacji, a w środku jeden obywatel z drugiem w klinczu. I to prawdziwym, bo sobie rozmówki krzyżowali, jak bokserzy na ringu. Nie będę tu detalicznie zaznaczał, ale co sobie ludzie naobrażali matek, żon, córek… co sobie nawjeżdżali na godność akonto aparycji, logiki i jenteligencji pracującej…No nic, wypchnęli nas koło Wedla, a tam znowuż dziki tłum na okoliczność nocnego zwiedzania tego słodkiego zakładu pracy. Terenia chciała koniecznie wejść z powodu, że co tydzień bombonierę ode mnie otrzymuje.

– Z powodu miłości?

– Z powodu przepraszam za pardon. Małżonka moja bardzo jest drobnostkowa, o wiele rozchodzi się o małżeński kodeks karny. Zawsze znajdzie jakiś paragraf, wystarczy, że poczuje ode mnie ciut ciut monopolu, a nos ma cholera jak wyżeł, a ja potem nieotulony w żalu zmuszony jestem fondować pralinki i ptasie mleczko. Niestety, nie udało nam się wcisnąć do Ewedla, więc ruszyliśmy trambajem do Zamku. Tam apiać tłum gości do króla Stasia, mało kolumny Zegmonta nie przewrócili!

– Co pan powiesz!

– A jak! Już się bałem, że zaraz Zegmunt zjedzie na dół i zacznie szablą płazować po grzbietach i koafiurach, ale przez te trzysta z dobrym hakiem lat Zegmont nie takie draki widział…

– Wiadoma rzecz! I co, udało się wkroczyć do majmurowych zamkowych komnat?

– Niestety nie, natomniast Terenia złożyła mnie propozycje nie do odrzucenia.

– W jaki deseń?

– Aromantyczny. „Chodź Beniu, przejdziem się traktem do Degola, a potem poniatoszczakiem pofruniem do gniazdka rodzinnego. Tak jak na tem spacerze, na którem poprosiłeś mnie o dozgonną rękie? Pamiętasz?”

– Pamięta pan, panie Benku?

– Spróbowałbym zapomnieć…. Poszliśmy się więc przejść po majowej, nocnej stolycy, a ja się chciałem grzecznie zapytać odczynniki miarodajne, czy muzea nie mogliby być frontem do klijenta odrobine dłużej? Czy taka noc musi być tylko raz w roku? A nie na przykład ze cztery, mnianowicie jeszcze w kanikułe, w miesiącu czerwcu oraz lipcu oraz sierpniu?

– Ale ogólnie jest pan zadowolniony? Zapoznałeś pan bądź co nie bądź sztukie?

– Owszem, zapoznałem. Sztukie życia…

Przemysław Śmiech