Porady nasercowe

Rozmawialyśmy sobie właśnie z panem Ambrożym Keksem o nieznośnej letkości pobytu, gdy na nasze podwórko wkroczył odwieczny student, pan Wieńczysław Górkiewicz. W jego oczach czaił się nadbrzeżny smutek, znakiem tego postanowiliśmy z panem Ambrożym wejść młodemu człowiekowi na pomocną dłoń.

– Dzień dobry panom- nadmienił pan Górkiewicz głosem, który krajał serce w talarki, po czem wygłosił następujący monolog zewnętrzny:

– W dniu wczorajszem, jak panom wiadomo, odbyło się święto zakochanych ku czci niejakiego Walentego. Wskutek pewnego pi kro pfo oświadczyłem damie mego serca, że jako osobniki z wyższych skfer nie będziemy obchodzić głupich walętynek. Niestety, okazało się, że moja słodka boginia, owszem, chciałaby obejść tę uroczystość, ale, w tej sytuacji, już nie ze mną. W taki sposób nie pozostaje mnie nic innego, niż udać się na poniatoszczaka, a stamtąd do Wisły, królowej polskich rzek, gdyż moje życie sensu już nie posiada.

Nie moglyśmy z panem Ambrożym rzecz jasna pozwolić, aby pan Wieńczysław zakończył żywot w odmętach, z powodu dlatego pan Ambroży zaznaczył:

– Chwilunia, co tak galopkiem?! pali się?! Do jakiej Wisły? Nie bądź pan taki substelny! Nie wszystko jeszcze stracone, jeszcze możesz pan odzyskać nawzajemność swego anioła, czy też wszak nie?

– Oczewiście! – potwierdziłem z zapałem.

– Zaraz udzielimy szanownemu panu porady nasercowej.

Na zbolałej facjacie pana Wieńczysława pojawił się nikły promyk nadziei.

– Och, cóżem ja uczynił. Myślałem jednakowoż, że miłość mi wszystko wybaczy.

– Miłość tak – powiedziałem.

– Kobieta nie – dodał przytomnie pan Ambroży.

Pan Wieńczysław przestał pociągać nosem.

– Czy szanowni panowie, obeznani w pożyciu małżeńskiem, byliby tak uprzejmi, aby mnie uprzytomnić w temacie  aromantycznego alibi?

– Do kogo ta mowa?- obruszył się pan Ambroży.

– Nie zostawimy wszak rodaka sąsiada na pastwę nieszczęścia. Rzecz pierwsza: w sprawie panny…

– …panny Anieli…

– …panny Anieli, pragniesz pan żyć długo i szczęśliwie, czy rozchodzi się tylko o przyrost nadnaturalny?

– Co pan, panie Ambroży? Pałam czystem uczuciem!

– No więc skoro jeżely pał panasz…, pasz napasz…, cholera jasna!, skoro pan pałasz czystem, rzecz druga: musisz pan zagrać na odczuciach panny Anieli przy pomocy bieżuterii…

– Floty nie posiadam…

– Lub za pomocą roślinności ozdobnej, którą kobiety, z nieznanych nauce przyczyn, obóstwiają, czy też wszak nie?

– W samo sedno pan trafiasz – potwierdziłem.

– Musisz się pan wygalantować, nabyć fikołki, niezapamiętajki, czy inne trumnianki i – anawa! Kapewu?

– Kapewu! A co w dalszem trakcie?

– W dalszem trakcie bierzesz pan panne Aniele na bajer, że jesteś pan wyznawca sztuk powyższych, takich jak: kinemantografia, teatr i opera, czyly tańce wirowe i narodowe. W tem celu zabierasz pan ją na film, który opiewa na temat miłości ze szczęśliwem zakończeniem, czyly, mówiąc naukowo hejpi – endem.

– A co po seansie?

– Po seansie bierzesz pan pannę Anielę za alabastrowe rąsie, po czem państwo młodzi udają się na przechadzkie. Tam wjeżdżasz pan na meteorologie, tudzież na astronomie.

–  W jaki sposób?

– Zaznaczasz pan mnianowicie, że łysy, czyly Księżyc niewąsko zaiwania, że gwiazdki, że komety, że astrojdy, lub też o deszczu, śniegu i innych opadach.

– A jeżeli nie pada?

– Jeżeli nie pada, to może wieje, a jak nie wieje, to zasuń jej pan prognoze.

– Najlepiej na dwa tygodnie.

– O ciśnieniu mówić?

– Niech ręka boska broni! Panna Aniela wszak wie, że pana ciśnie!

– O atmosferycznem ciśnieniu!

– Wyszczególnij pan, bo nie rozumię.

– Biorę ją za kończynę górną, spoglądam w oczy czarne i nawijam w ten deseń: „ panno Anielu, niech pani spojrzy wzrokiem naobkoło! Księżyc grzeje, wiaterek dziesięć metrów na sekunde i tysiąc hektopaskali!”

– Szybko się pan uczysz, szkoda mrugać! – nadmienił pan Ambroży.

– Potem już z górki, bierzesz ją pan na tetatet raz i drugi, a końcu masz pan upragnione gorzko, gorzko. Zobaczysz pan, już niedługo będziesz pan tańczył z panną Anielą, jadł ogórki i fistaszki i pił szampanskoje!

– Bardzo panom dziękuję! – ucieszył się pan Górkiewicz.

– A jeśli wszak nie…?

Spojrzeliśmy na siebie z panem Ambrożym, który po chwili znalazł doskonałe rozwiązanie:

– Zawsze możesz się pan napić z nami…

Przemysław Śmiech