Skikanie na Narodowym

Szliśmy sobie niedawno z panem Benkiem ze Skaryszaka na trambaj z ronda Waszyngtona i wywiązał nam się nagle następujący dialog aspołeczny.

– Słyszałeś pan o kolejnej hecy w temacie Stadionu Narodowego? – zagaił pan Benek.

– Znowu jakieś pierepałki? Jakiś fatum zwisa naszej dumie!

– Otóż z powodu, że z samego grania w nogie i ze śpiewania szlagierów w wykonaniu popularnych szansonistek z dawnych lat mamony jest mało, kierownictwo stadionu wyciągnęło nagły wniosek, że lud pracujący miast i wsi potrzebuje jeszcze jakiejś antrakcji. Zwłaszcza w zimie, kiedy mamy mróz minus dziesięć w cieniu.

– I co to za antrakcja mnianowicie?

– Mnianowicie skikanie na nartach.

– Ale w jaki deseń? Z trybuny na boisko?

– Co pan, nie słyszałeś pan o podstępie technicznym? Przyjadą fachowcy, zbiją z dębowych desek skocznie prima sort i jadziem!

– Kto jadzie?

– Skoczki!

– Skoczki skaczą, jak Małysz!

– Małysz nie skacze, jeździ teraz lemuzyną.

– Co pan, panie Benku! Kubica jeździ!

– Kubica nie jeździ, bo mniał zaszczyt złamać rękie!

– Jak skikał?

– Nie, jak jechał!

– Na nartach?

– Na formule numer jeden. Na nartach jechała ostatnio panna Kowalczyk.

– No widziałem, panie Benku. Nawet medal dostała. Tylko po co jej był ten karabin?

– Redaktory z Norwegii robili sobie z niej podśmiechujki, dziewczyna ma swoje nerwy, to myśli, a wezne karabin, jak który mnie wjedzie na godność, to mu odstrzele pióro.

– Panie Benku, to jak ten Małysz tu będzie skikał…

– On nie skika, on jeździ! Kubica skika!

– Kubica nie skika, bo złamał nogie.

– Rękie!

– Komu?

– Redaktorowi z Norwegii, co pannie Kowalczyk napyskował!

– Apropos panny Kowalczyk. Chodzi mi o to, że jak na górze będą skikali skoczki, wszystko jedno, czy Małysz, czy Kubica, to naobkoło niej może zasuwać panna Kowalczyk. A może, wie pan co, panie Benku?

– Co?

– A może niech panna Kowalczyk i jej koleżanki najpierw hop! ze skoczni w dół, a potem przez brame i wyścigi w Skaryszaku! A skoczki w dalszem trakcie jeden za drugiem – bęc i trelemarki!

– Panny Kowalczyk bym już nie mnieszał w ten jenteres. Tylko, że tak sobie myśle…

– Nad czem?

– Nad tem, że skoro jeżely w całem kraju mamy cztery stadiony prosto z igły, to może by w Polsce zrobić turniej czterech odskoczni?

– No, to jest pomysł!

– Najpierw skoczki pojadą do Gdańska, kupią bursztynów dla swych bogiń, potem na pyry do Poznania, potem ja Odra we Wrocławiu i ostatni końkurs w sylwestra w kochającej stolycy.

– Tut Warsowi się zleci!

– Musowo!

– Panie Benku, a co w razie jeżely taki skoczek poleci za daleko?

– W takiem razie skocznie trzeba tak postawić, żeby w razie nieszczęścia wylądował we Wiśle. A stamtąd go woprowcy wyciągną, obwiną w bawełnę, dadzą kielicha i gorących flaków dla poratowania zdrowia.

– Apropos, panie Benku, to może my teraz byśmy skoczyly gdzieś w tem celu?

– Możemy, tylko szybko, bo jak się małżonki zorientują, to nam wlepią żółte kartki za niesportowe zachowanie…

Przemysław Śmiech