No i dograłem się. Były u mnie z wizytą dwie starsze panie na okoliczność, że propaguję nadużywanie napojów wyskokowych, czyli ankoholi. Wogle z temi paniami jest jakaś plaga. Grasują przeważnie we dwie, atakują, gdy człowiek chce odbyć porę relaksu z kulturą i telewizją i czasem aż się chce użyć obrony niekoniecznej.
Na ten przykład kimam ja sobie na półkotapczanie, śnią mi się pełnomleczne lolobrygidy, a tu dzwonek do drzwi. Otwieram, stoi duo w jesionkach, które pamiętają młodość Mieczysława Fogga.
– Dzień dobry się z panem. Czy wiesz pan, jak przeżyć koniec świata?
– Rzecz jasna. Po każdych imieninach szwagra małżonka mnie urządza takie zdarzenie.
– Nie o to się nam rozchodzi. Potop, gradobicie, latające żaby i kolejki po cukier. Koniec świata! Nic już potem nie będzie!
– Nic? Ani mojej bogini? Ani szwagroszczaka? Ani śledzika w occie?
– Nic. Koniec do samego końca.
– A kto przeżyje?
– My.
– A nie, to ja dziękuję. Moje najniższe.
Albo taki fakt. Dzwonek. Otwieram. Dwie. Kochał się w nich jeszcze król Staś.
– Dzień dobry, czy ma pan życzenie wodę kolońską z potrójnem zapachem?
– A w jakiem celu?
– W celu, żeby małżonka odczuwała do pana większą pożogie.
– Małżonka odczuwa.
– A pan?
– Co ja?
– Czy pan odczuwa? Czy panu bije szybciej serce na widok ukochanej?
– Rzecz jasna, że bije. Zwłaszcza skoro jeżeli posiada wałek, czy inne utensylium.
– Co pan barłożysz! Nam się rozchodzi o samopoczucie mniłosne! Psikniesz się pan naszą wodą „Grójecki zmierzch”, a pańska boginia będzie panu jadła z ręki!
– Przypuszczam, że wątpię. Przepraszam za pardon, ale nie kupuję konia w worku, całuję rączki.
Ale to jeszcze nic. Wczoraj znowu przyszły dwie. Dzwonek. Otwieram i co ja własnoręcznie widzę? Greta Grabo i Marlena Wytrych, czyli w starym kinie.
– Mowa z Grochowa to pan masz zaszczyt?
– Ja, czemu nie.
– Liga Kobiet Wszechpolskich. Dlaczego propagujesz pan spożywanie ankoholi, czyli ochlaj?
– Ja?
– A kto? A o panu Benku i jego podróży kto pisał? Prus? Konopnicka? Czy pańska osobistość? To pan namawia do ćwiarteczki, sztamajzy i kielonka!
– Po pierwsze primo to tutaj nikogo nie trzeba do tego namawiać. Po drugie, co ja poradzę, że pan Benek ma takie zainteresowania.
– Musimy pana oświadomić, że jeżeli będziesz pan kontynuował w dalszem ciągu, to się pan stoczysz i zapłacze nad panem chór aniołów.
– Tylko bez takich, proszę mnie tu nie obczerniać. Dlaczego zaraz stoczyć? Co zaszkodzi jedna ćwiarteczka? Czy nawet dwie, bądź cały literek? Poza tem do grzybków marynowanych mleko, nawet zsiadłe, nie pasuje.
– To może troszkie kultury picia? Wino francuskie?
– Acha, już biegnę. I żabą zagryzać?
– A może łyskej?
– Łyskej? Nie lubię, kiedyś spróbowałem – jakbym dębowe trumne lizał. I jeszcze mam ten mękament, że kolorowych nie poważam.
– Dobrze, widziemy, że po dobroci nie da rady. Znakiem tego będziesz pan miał z namy pierepałki prima sort.
– Mnianowicie?
– Mnianowicie po każdem ochlaju, kiedy będziesz pan dogorywał na okoliczność kaca, my będziem panu pod oknem wykonywały godzinki niecosopranem. A jeżeli poczujemy od pana, albo od pana Benka chuch monopolowy, to rozszerzymy repertuar o pieśni partyzanckie. A jeżeli i to nie pomoże, to cały „Straszny dwór” odstawimy!
W tej przykrej sytuacji, co ja mogie? Mogie tylko prosić, żeby Państwo wypili za zdrowie moje i pana Benka. Będziemy tego bardzo potrzebować…
Przemysław Śmiech