Choinka

Wracałem z pracy. Było trochę późno, więc się spieszyłem. Koło naszej kamienicy jak zwykle krzątał się Pan Tolek. Opuściłem głowę zamierzając przemknąć niezauważonym bo spieszyło mi się a rozmowa z Panem Tolkiem nie kończyła się szybko. Jednak to co potem nastąpiło spowodowało moje zainteresowanie i w efekcie zatrzymałem się aby wysłuchać rozmowy. Otóż pojawił się niejaki Winnicki, nowy mieszkaniec naszej kamienicy. Gbur i arogant w opinii mieszkańców. Człowiek raczej niesympatyczny stroniący od ludzi a czasem okazujący im niechęć albo wręcz pogardę. Winnicki niósł wiaderko ze śmieciami. Zatrzymał się koło zamiatającego miotłą Pana Tolka i chociaż śmietnik był o krok i musiał go widzieć zapytał:

-Pan tu jest cieciem? śmieci chciałem wyrzucić

-A i owszem szanowny Panie jestem dozorcą tego domu i słyszę, że złość przez Pana przemawia, nie ma się co złościć ,że śmieci trzeba wynosić, to nie hańbi człowieka, a nawet może uszlachetnić-Odpowiedział Pan Tolek.

-Niby jak można się uszlachetni śmieci wynosząc rzucił wściekle Winnicki

-A to stare dzieje, ale zaznaczę Panu, żebyś Pan miał wnukom o czem opowiadać. Otóż kilka lat temu nazad, w styczniu, wynosiłem choinkę na śmietnik, bo już niemożebnie opadała z kolek i zaśmiecała cały pokój. Już miałem postawić ją pod śmietnikiem i odejść kiedy podeszła do mnie paniusia w dziwnem ogromnem kapeluszu. Na smyczy miała dużego  dobermana, a w ręku niespotykanych rozmiarów parasol.

– Mógłby Pan potrzymać mi psa i parasola, odezwała się do mnie paniusia, chleb tylko kupię w sklepie.

-Dlaczego nie, odpowiedziałem, skoro tylko chleb to mogie chwilkie poczekać.

Wziąłem w jedne rękie smycz na której końcu był doberman, w drugie wielki czerwony parasol i czekam. Stoję dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut, paniusi nie ma. Po pół godzinie zaglądam do sklepu a tam żywego ducha. Paniusia musiała wyjść drugim wejściem i zostawiła mnie z tem całem majdanem. Jak mnie złość wzięła, jak nie pogonię psa. Pognał przed siebie a ja wróciłem do domu.

Pan Tolek umilkł zakończywszy opowieść a Winnicki przez chwilę milczał a potem zapytał:

-A co żeś Pan z parasolem zrobił?

-Jak to co?, psu w dupę wsadziłem, odparł grzecznie i bardzo poważnie Pan Tolek, Odwrócił się i zaczął zamiatać wokół śmietnika.

Parsknąłem śmiechem, a Winnicki poczerwieniał ze złości, że tak dał się podejść Panu Tolkowi. Stał przez chwilę szukając odpowiednich słów aby wyrazić swoje oburzenie.

-Dzień dobry Panie Tolku, cieszę się,że Pana widzę- Rzuciłem szybko i uścisnąłem serdecznie dłoń dozorcy zupełnie ignorując Winnickiego. Zaczęliśmy rozmawiać tak jakbyśmy byli tylko obaj a Winnicki nie powiedział ani słowa i zapominając po co przyszedł wrócił z pełnym wiadrem śmieci do domu.

Parsknęliśmy obaj zdrowym śmiechem i równie bez słowa rozeszliśmy się do domów.

A Winnicki cóż, dostał szkołę od Pana Tolka i chyba zrozumiał cośkolwiek bo zaczął sąsiadom mówić dzień dobry.

Stanisław Mitkowski