Koła samolotu a bigos staropolski

Pracę w tym dniu skończyłem bardzo szybko, więc byłem w domu wcześniej. Na podwórku przed kamienicą stał jak zwykle Pan Tolek z kilkoma innymi osobami i żywo o czymś dyskutowali.

-Dzień dobry, rzuciłem ogólnie

-Szacuneczek Panu dyrechtorowi, co tam mówią na mieście o tem pilocie nazwiskiem Gawron któremu kółka gwizdli a on i tak wylądował na naszem Okęciu, zapytał Pan Tolek podchodząc do mnie.

-Panie Tolku, co Pan opowiada, nikt mu nie gwizdnął kół, tylko miał awarię, odpowiedziałem

-Coś Pan z księżyca się urwał, wierzysz Pan w taki pic i lypę. Jaka awaria? A Antek Kozioł też miał awarię jak mu koła pod cmentarzem z Trabanta zdjęli i zostawili na cegłach? Nie bądź Pan dzieciak, z tą awarią to bajer na Koziom Wólkie albo insze Wdzydze, powiedział Pan Tolek.

-Ale niech Pan pomyśli Panie Tolku, gdyby tak było jak Pan mówi, to kradzież musiałaby być przed startem, bo w powietrzu raczej nikt mu by kół nie odkręcił. A skoro tak, to jakby wystartował bez kół?

Pan Tolek zmarszczył czoło, zamilkł na chwilę i ku mojemu zdziwieniu powiedział.

-No tak, masz Pan rację, nie pomyślałem o tem, przyznaję się do błędu i zwracam honor do kieszeni.

-Cieszę się, że potrafi Pan przyznać się do pomyłki, zaśmiałem się

-Zawsze potrafię, nawet kiedy wykręcę jakąś kosmiczną pomyłkie, jak kiedyś w barze, ale to stare dzieje.

-No niechże Pan opowie Panie Tolku, poprosiłem wietrząc ciekawą historię, w jakie obfitowało życie naszego dozorcy.

-No dawno to było, Panie szanowny. W Alejach Jerozolimskich był bar o nazwie „Praha”. Naprzeciwko tego sklepu- co to uważasz Pan mój wujek Cesiek się w niem z powodu małoletniego wzrostu ubiera -,„Smyka”. Bar był słynny w całej stolycy bo piwo karmelkowe w niem podawali. A musisz Pan wiedzieć, że piwo w tamtych czasach bywało niezwykle rzadko nawet w sklepach. No więc poszedłem sobie kiedyś na parę kufelków, zamówiłem do tego bigos i siadam do stolika. Zapomniałem jednak widelca, więc postawiłem bigos i piwo na stoliku i wróciłem się po sztuciec. Wracam, patrzę i oczom nie wierzę. Przy mojem stoliku siedzi jakaś łachadojda, piwo już wypił i w najlepsze zaiwania mój bigos. Krew we mnie zawrzała. Podskoczyłem do gościa i w takie słowa uderzam: O żesz ty łachudro za podszewkie szarpana. Poszedł won bo jak zgarne za habety i w łeb przywalę to ci się oranżada z komunii odbije a znajome będą cię musieli w szpitalu Dzieciątka Jezus na chirurgicznej sali odwiedzać i karmić przez słomkie. Gość pobladł i odskoczył przestraszony w kierunku drzwi. Usiadłem na swojem miejscu sięgam pod krzesło do teczki a tu teczki nie ma. Zarwałem się, patrzę a moja teczka stoi sobie grzecznie pod krzesłem przy stoliku obok, Na stoliku stoi piwo karmelkowe i cały talerz parującego bigosu. Głupio mnie się zrobiło, że tak gościa niewinnego potraktowałem i poleciałem za nim do drzwi. Stał tam jeszcze i gały wybałuszał. Gdy mnie zobaczył odwrócił się i wystrzelił z długą jak nie przymierzając metro ze stacji Kabaty. I tyle go widziałem, ale sam Pan widzisz, że do pomyłki umiem się przyznać i przeprosić też , tylko żeby przeproszony nie uciekał i stał w miejscu.

Postałem jeszcze dłuższą chwilkę z Panem Tolkiem, bo nie wiedziałem ile czasu musi czekać ktoś kto ma być przeproszony i poszedłem do domu co chwila parskając śmiechem na wspomnienie miny nieszczęśnika który stał się mimowolną ofiara Pana Tolka.

Stanisław Mitkowski