Ryba kolos czyli dziura w jezdni

Pana Tolka spotkałem jak zwykle w podwórku kamienicy na Rozbrat, w której mieszkałem od jakiegoś czasu. Zauważyłem ,że trzyma w ręku „Wiadomości wędkarskie” , więc zapytałem grzecznie.

-Na rybki się wybieramy Panie Tolku? Nie wiedziałem, że lubi Pan wędkować.

-Lubić lubię, zawsze lubiałem, ale moja boginia mie zabroniła, to nie wędkuje na razie.

-Ależ dlaczego zabroniła, to nieszkodliwe hobby i bardzo przyjemne, na świeżym powietrzu.

-Detalycznie to zabroniła przez koleżkie, z którem chodziłem na ryby, bo uważała, że Jasiu Repsz jako osoba mocno tronkowa ma na mnie zły wpływ.

-A miała ta osoba naprawdę zły wpływ?

– Raczej nie miała, ale faktycznie co poszliśmy na ryby, to coś się nam przydarzyło. Raz uważasz Pan po solidnej rozgrzewce na początek, wsiedliśmy na małą łódeczkę Jasia Repsza i zaczęliśmy wędkować. Jasiu uparł się, że na spinning złapie szczupaka giganta, któren to po Zalewie Zegrzeńskim pływał i legendy wędkarze o niem  opowiadali. Podobnież dany szczupak od łba do ogona dwa metry liczył, a od ogona do łba trzy.

-To niemożliwe przecież

-Co niemożliwe? Nauka zna takie przypadki i poucza nasz o tem. Na przykład od wtorku do niedzieli jest cztery dni a od niedzieli do wtorku jeden dzień.

-Nic nie odpowiedziałem więc Pan Tolek kontynuował:

-Założył więc Jasiu żyłkie grube jak palec i kotwicę, taką, że „Titanic” mógłby na niej cumować przy trzcinach w Serocku. Rzucał i rzucał tą kotwicą, aż nagle trach, coś chwyciło i jak pociągnęło nas to wystartowaliśmy jak nie przymierzając nasze chłopaki z Dywizjonu 303 do walki z hitlerowcamy. A Jasiu trzymał wedkę z całych sił, zaparł się nogamy i darł się w niebogłosy: Aż ty za skrzela szarpany rybny łachudro, złapię cie i wypatroszę jak żem Repsz, nie będzie mie byle zwierzyna z wodorostem za skrzelamy za nos wodzić. Później pokazało się, że kotwica zaczepiła mu się o milicyjną motorówkie i nie dość, że znaleźliśmy się dwa kilometry od Zegrza to mandat za zakłócanie porządku tak zwanego publycznego i straszenie ptactwa wodnego w okresie godowem dostaliśmy. A innem znowusz razem na lodzie pod Poniatoszczakiem w zimie łowiliśmy i tak się żeśmy zagadali, przy pomocy rzecz jasna napojów rozgrzewających, że na krze pod Płockiem strażaki nas znaleźli.

-No tak, a kolega nie ma pretensji, że nie chodzi Pan z nim na ryby?

-Nie, Panie szanowny, pretensji nie posiada, po wyjściu ze szpitala trochę się zmienił, rodzinny bardziej się stał.

-To skończyło się to szpitalem?

-No detalycznie to nie, jego bogini mu przylała a górniki poprawili.

-Nie rozumiem, przyznałem się, bo tłumaczenia Pana Tolka były nadzwyczaj pokrętne.

-Alibi, Panie Szanowny. Jasiu jak nie szedł na ryby tylko w cug kupował ryby w sklepie rybnem dla posiadania alibi przed swoja żonką, ale raz były tylko kostki filetowe z morszczuka a że Jasiu był pod dużem ankoholem to nabył kilo ćwierć tych kostek i zaniósł żonie.

– Ale co mają do tego górnicy, zapytałem

-No górniki to uważasz Pan Jasiu miał taki sposób na robaki jak chciał ich uzbierać na ryby wbijał śpikulec w ziemię, rozlewał wodę i podłączał do pradu. Robaki na powierzchnie zapychali jak się masz, a on słoik nadstawiał i czekał. Ale jednego razu, podłączył śpikulca pod siłę i włączył. Podobnież Panie szanowny jak górniki wyszli, jak Jasia obsztorcowali to zadyma była na cały Grochów.

-Nie no Panie Tolku, to na pewno nieprawda, górnicy w Warszawie, przecież to niemożliwe.

-Niemożliwe to jest  Panie założyć hełm strażacki na lewą stronę, a górniki jako ludzie mocno tronkowe tyż mogli się po pijaku pomylić i zapuścić nie tam gdzie trzeba, odrzekł Pan Tolek i pogrążył się w lekturze, na znak, że audiencja skończona.

Udałem się do mieszkania myśląc o wielkiej wyrwie która powstała u zbiegu ulic Jagiellońskiej i Solidarności o powstanie której wszyscy oskarżali warszawskich drogowców. A może to nie oni winni?, wszak niedawno obchodziliśmy jakieś górnicze święto.

 

Stanisław Mitkowski