Niedziela była bardzo piękna, pełna słońca i zapachu wiosny. Wybrałem się więc na starówkę na spacer. Znajoma sylwetka Pana Tolka mignęła mi nagle przed oczami, więc zagadnąłem z uśmiechem:
– Witam Pana, co za spotkanie, czyżby Pan był wielbicielem smoków, zapytałem rzucając wzrokiem na tablicę wiszącą nad naszymi głowami i obwieszczającą ,że oto jesteśmy koło restauracji „Bazyliszek”.
-A szaconek-odpowiedział Pan Tolek. Smoki faktycznie to ciekawy temat. Kiedyś istnieli, a teraz smoków jak na lekarstwo. Bida z nędzą czyly też posucha.
-A zna Pan jakieś legendy o smokach? Zapytałem
-No dzieciak Pan jesteś, obraził się Pan Tolek. Znam wiele.
-Tak, ale mi chodziło o jakieś nieznane, bo o Smoku Wawelskim, albo o Warszawskim Bazyliszku to wszyscy znają, odpowiedziałem przepraszającym tonem.
-O Warszawskiem Bazyliszku, faktycznie każden jeden warszawiak, nawet małoletni pętak ma prawo słyszeć, ale nie całą opowieść. Kończy się ona uważasz Pan jak szewczyk z lustrem od toaletki do piwnicy schodzi i Bazyliszek sam siebie w kamień zamienia.
-A nie było tak?
-Było, jak najbardziej, ale historia starożytna nie zaznacza o tem, że szewczyk został bohaterem a ludziska oszaleli na jego punkcie. Przyjęcia, popijawy, szarfy mu wręczali i niemożebny harmider się zrobił. Aż raz jeden przyszedł do niego dziennikarz z gazety i zapytanie mu robi:
-Czy szanowny szewczyk masz życzenie na pierwszy szpalcie figurować? Będzie napisane dajmy na to: Warszawski bohater zabił smoka.
-Ale ja nie jestem z Warszawy-odpowiedział szewczyk
-Nie stanowi problema, czyli też niesprzyjający okoliczności, napisze się Polski bohater zabił smoka.
-Ale ja nie jestem z Polski.
No i w gazecie faktycznie artykuł był, ale tytuł posiadał: „Emigrant z zagranicy zabił warszawskie stworzenie”. No i rospentali się różne wojny, zabory i tym podobnież, a wszystko bez tego dziennikarza. Nie mogie sobie teraz przypomnieć z jakiego kraju detalicznie był ten szewczyk.
– A o innym smoku jakąś legendę Pan zna zapytałem z nadzieją?
-Warszaskom o smoku to nie, ale o Białej Ręce mogie zaznaczyć.
-A kto to taki?
-Biała Ręka to był najsłynniejszy warszawski doliniarz. Łupił uważasz Pan tylko bogatych a przeważnie ruskich oficerów jak Warszawa była po zaboramy, które to jak Pan uważnie słuchałeś rospentali się przez łachmytę dziennikarzynę jednom co o Bazyliszku pisał. Ksywkie takie Biała Ręka posiadał bo jak obrobił sejf to zostawiał w niem białom rękawiczkie. Taki nasz warszawski Arsen Lipę. A że znany był z dobrego serca i co kogoś obrabował to rozdawał biednym to miasto po latach chciało to jakoś uczcić i na zebraniu w magistracie radne uchwalili, że nazwą jego imieniem dzielnicę.
– No i nazwali? Wtrąciłem
-Nazwali, ale wyszło kiepsko, bo jeden urzędnik co się przy tem kręcił „R” nie wymawiał, no i mamy Białołękie, uważasz Pan. Ale wtajemniczone wiedzą, teraz i Pan jesteś wtajemniczony -powiedział doniośle Pan Tolek i ruszył wolnym krokiem w kierunku kolumny Zygmunta która też pewnie skrywa niejedną warszawską legendę.
Stanisław Mitkowski