Węgiel a inteligencja ludzka

Największe przymrozki w tym roku przyszły na przełomie stycznia i lutego. Zrobiło się zimno, ponuro i nieprzyjemnie. Pan Tolek okutany w ciepły szalik stał na klatce schodowej naszej kamienicy.

-Witam Pana , boi się Pan zimy, zapytałem?

-Nie lubie zimna uważasz Pan, ma zły wpływ na moje stawy a także samo na samopoczucie.

-Teraz zima niegroźna, jest ogrzewanie gazowe a podobno kiedyś w kamienicy palono węglem, to dopiero było wyzwanie.

-Faktycznie, odrzekł Pan Tolek, tak było, ale coś się przy tem działo, a dzisiaj odkręcasz Pan zaworek podpalasz i do maja spokój. Kiedyś wozaki węgiel przywozili, do piwnicy trzeba było zrucać. Jakies ćwiarteczkie się wypiło przy tem , wesoło było, Panie kochany. Jasiowi Grymaszewskiemu, co tu mieszkał kiedyś to dasz Pan wiarę milicja znosiła węgiel do piwnicy.

-Naprawdę? Poddałem w wątpliwość fakt przytoczony przez Pana Tolka.

-Jak pragnę zdrowia i wygranej w totolotka, zapewnił mnie Pan Tolek. Podobnież grypsa do domu wysłał jak garował na Mokotowie żeby to co pod węglem będzie dobrze schować. I znieśli, każde bryłkie oglądneli ale znieśli. Potem go przesłuchiwali na te okoliczność. A Jasiu im zakłada takie mowe: A wiedzom panowie jak się mierzy ludzkie inteligencje ?

-Jak ?

-W cjantach- odpowiada Jasiu

-W jakich cjantach?

-No jak dajmy na to ktoś ma skończone wyższe uczelnie to ma jeden megacjant, a jak tylko szkołe średnie to jeden kilocjant.

-No a jak ktoś nie skończył żadnej szkoły – wyrwał się z pytaniem jeden łaps.

– A to będzie jeden milicjant odpowiedział Jasiek. Kozak był na całe dzielnice z tego Jaśka Panie szanowny.

A innem razem to znowu mało nie zamarzliśmy całą rodziną, przez wegiel Panie szanowny.

-Nie dowieźli ? zapytałem

-A dowieźli, jak najbardziej tyle, że piwnicy wtedy nikt nie zamykał bo nic nie ginęło, a mnie się cos zdawało, że z mojej kupki węgla ubywa coś za szybko. Wziąłem więc od jednego, koleżki któren miał brata we wojsku prochu strzelniczego, dziurę w bryle węgla wyborowałem, nasypałem prochu, zasmarowałem czernidłem i na kupkie położyłem. Kłopot był w tem, że bryłki mnie się pomylyli następnego dnia i pod kuchnią ze strachu palić zakazałem. Panie szanowny co myśmy przeżyli, tydzień w kapotach, rękawicach i czapkach spaliśmy. Ale warto było. Po tygodniu spotykam sąsiada, niejakiego Rączkę Zenona i on mnie zaznacza takie słowa. –Nie znasz Pan jakiegoś zduna bo mnie uważasz Pan kuchnie rozsadziło. Ledwo napaliłem a tu jak nie gruchnie, to fajerki po podwórku latali a największa teściowej na głowę się wbiła tak, że do szpitala musieliśmy z teściową pojechać. Widzisz Pan Panie Rączka, jakbyś nie kradł mojego węgla łachudro cudzem węglem ogrzewana to zduna byś nie potrzebował, a tak i zdun i lekarz ci się zaraz przyda bo w mordę tak zaraz dostaniesz że cię rodzona teściowa, ta z fajerką na czerepie nie pozna. I doszło do tak zwanych rękoczynów ale niegroźnych.

-Tak szanowny Panie, kiedyś było weselej i naród miał większą fantazję, a dziś kranik z gazem odkręci i cała robota. Zmienili się nam czasy, zmienili dodał smutno Pan Tolek, a w oku błysnęło mu coś na kształt łzy albo błyszczącej bryłki węgla ze składu braci Bendów.

Stanisław Mitkowski