Święta u Sztachetów

Były święta u Sztachetów, to ci było lizać palce,
Każda z damów tańcowała w czystej koronkowej halce.
A frajerstwo też z fasonem: czapka, buty i pokrywka,
Tylko dryndziarz, pan Antoni, nietrunkowy, ten z przeciwka.

Był odmienny w nowej kupie, miał tużurek na zawiasach,
A Cynadra dymał w miechy i sekundo trzymał w basach.
Szła zabawa, ci galancie, spływał pot po cyferblatach,
Więc płynąłeś w sztywnej myśli, bo był wybór w parzygnatach.

Były także mamki, niańki, z mleczarniami – rany boskie!
I dwie panny z towarzystwa, co wieczorem na Czerniakowskiej
Urządzały polowania na miłości głodnych płeciów.
Była także jedna panna, co już miała troje dzieciów.

Jednem słowem, wyższa skwera przyszła wedle wychlapania,
A z końskiego schabu były trzy gorące aż podania.
Ten kaszankę, ów salceson, a ja tylko świńskie ciało,
A że było trochę tłuste, więc po brodzie mi kapało.

Stanisław Grzesiuk