Jakby zły duch, w tej chwili na podwórzu usłyszałem izraelski głos: handele, handele!
Myśl natychmiast opromieniła moje czoło, gwałtownym ruchem otworzyłem okno i zawołałem jeden wyraz: „tutaj”! a po chwili on i ja, ja i on mierzyliśmy się oczami w mojem mieszkaniu.
– Bonjour, monsieur starozakonny!-rzekłem do gościa, bo jak mam zamiar kogo orżnąć, staram się jak najmniej polskich wyrazów używać..
– Co pan ma do sprzedanie?
– Wszystko co widzisz.
– Jo tu prawie nic nie widzę…
– A co kupujesz?
– Wsistko – rzekł krótko.
Wyjąłem jedną koszulę z paryzkim gorsem i podałem mu do ręki.
– Gdzie pan ma więcej?
– U… praczki…
– A nocne?
– Sypiam w stanie natury.
– W taki mróz? co pan gada, niech pan jeszcze co pokazie…
Pokazałelu mu letnie nankinowe inexprimable …
– Co to za łach?
– Mój kupcze! proszę być delikatnym, to jest starożytność, antyk, za którą możesz grubo wziąść… w nich chodził jeszcze Kopernik…
– Co to za gadanie jest? Kopernik szedżi przed Karaszem i patrzy siła tam pijaków lizie… to wun ma takie grube nogie, co bi sze tu niezmieściuła…
– Bo teraz utył..
– Daj pan pokój… co pan ma wiency?..
Podałem mu starą marynarkę.
– Wusydues?
– Żakiet.
– Jaki to żakiet?
– No marynarka…
– Jakie to marynarka?
– No więc cóż to jest? !
– Z psieprosieniem łaski pański, to jest kiłkie dżury na stare podszewke… niech pan jeszcze co pokaże?
– Masz kapelusz…
– Aj waj!.. fein śtuka!.. środek od Weigta, a wirzch z Nalewki gass… co jeszcze będże?
– Masz czapeczkę do szlafroka ze złotym chwaścikiem…
– To pan w dodatku da dla mojego chłopaka….
– Chwaścik kosztował 3 ruble…
– To nie dla mnie… co jeszcze?
– Książki…
– No to sze zda do obwijania pieprzu – rzekł handlarz, ważąc arcydzieła na ręku – co więcej …
– Zegarek…. z bronzową dewizką.
– Nie muszy chodżycz, kiedy nie poszedł do lombardu…
– Co pan chce za ten cały kram?..
– Dwanaście rubli…
– Co to jest dwanaście rubli… pan żartuje…
– Więc ile dajesz?
– Boje sze, cobim sze nie okpił… to warte dla mnie… pięć złotych…
– Czyś oszalał?
– Teraz nie gorąco…
– Ale bojże się… pana Kamiennego…
– Ny, na moje sumienie, dam dwa rubelki…
– Idź do dyjabła!
– Ja sobie pójdę…
Zaczął zbierać swoje manatki, spojrzał na rzeczy i rzekł:
– Ein wort!.. długo nie będe gadać… drej kerbeł.
– Idź do dyjabła!..
Wyszedł, przyszedł, targował się, przeklinał dusze i ciało, aż po dwóch godzinach zwłóczenia, zapłacił mi trzy i pół rubla …
Paul de Coś (Paweł Kośmiński)