-O, serwus Panie Alojzy! Witam Pana! – ucieszyłem się widząc starego znajomego zmierzającego w moim kierunku od strony Placu Konstytucji. -Coś widzę, żeś się Pan na hebanowo przerobił. Gdzie Pana tak urządzili? Murzyna Pan odstawiasz, jak wolności pragne?
-Żadnego murzyna, tylko turystykie uskuteczniam Panie szanowny. Ze szwagra mego siostrą, czyli też moją małżonką rodzoną – Helcią – nad morze jodu z powietrza zażywać pojechaliśmy i o – takie efekta. Na plaży w kimono żem uderzył, jak Helci podprowadziłem leczniczego szpirytusu, to mnie słońce przyprażyło. Ale to jeszcze frajer – pociągiem Słoneczny się z Helcią wybraliśmy i o tem Panu opowiem.
To powiedziawszy Pan Alojzy skrzywił się nieznacznie, co było w jego przypadku wyrazem skrajnej pogardy i zniesmaczenia.
-Co to się tam wyrabia Panie, to przed wojną na Bielanach w zielone świątki takich kabaretów nie odstawialy. Stojemy z Helcią na naszem dworcu zachodniem, wypatrujemy kolejki. Do odjazdu zostało ze 20 minut z haczykiem, a tłum gęściejszy się robi. Dobrze będzie – myśle sobie – Helcia w obwodzie nie ustępuje Rotundzie, przodem ją się puści to utoruje przejście. Wokoło zrobiło się już na tyle tłoczno, że gdzie się nie postawiło własnej stopy to się na cudzą nastąpiło.
-Zważaj Pan na kroki człowieku – ktoś obsztorcował wysokiego młodziana w oprychówce.
-No no, tylko nie człowieku! Za takie zniewagie to się u nasz na Szmulkach gnaty liczy – odgryzł się młodzian.
Wywiązała się już mała szarpanina między Szmulowizną a koleżkamy tego drugiego, kiedy na stację wjechała kolejka. -Helcia pędem szoruj! – krzyknąłem i pchnąłem małżonkie z całych sił, sam lekkim kłusem biegnąc w jej ślady. Helcia ma czem dychać to jak wpadła w tłum młodziaków to dwóch na wejściu padło zemglonych. Leci dalej, ja za nią i już drzwi dopadła i wciska się do środka, ale jej się obejście zaklinowało. Za mną tłum urlopowiczów napiera na te drzwi, że mnie tchu już braknie jak mnie między jeden a drugi, szanownej Helci, pośladek wpychają. Pchneli mnie tak ze dwa razy, aż w oczach mnie pociemniało, ale koniec końców do środeczka się wpasowalim. A w środku klops, miejsca nie ma, i to już nie tyle do siedzenia, co i do stania. Helcia, jak ze dwa obroty zrobiła, to nieco luźniej się zrobiło, ale zaraz ci, co na winogronko na schodkach jeden na drugiem wisieli, wsiedli i już miejsca nie było. I tak na siedzeniach każdy już miał po jednym, a niektórzy i po dwóch pasażerów górką. Na podłodze wolne były już tylko stopy współpodróżnych co zresztą też nie trwało długo.
-Panie weź stań mie Pan na tej drugiej stopie bo mie ta już zcierpła!
-Kiedy nie mogie bo mnie Pani szanowna po lewo koszykiem za kieszeń zaczepiła i ruszyć się nie mogie!
-Panie, jak to nie mój koszyk tylko tej Pani spod okna!
Jakimś cudem kolejka ruszyła, a wraz z nią pierwsze flaszkie ktoś wyciągnął.
-My tu gadu gadu, a Niemcy się zbroją – zagaił mnie, podając butelkie, elegancki pan z kompletnie sfatygowanym przez tłum kapeluszem.
-Człowiek nie jest taki co by się nie napił – odrzekłem pociągając potężnego łyka. Nad morze jeszcze daleko, a kto wie, kiedy znów flaszkie na oczy ujrze.
Ale nim dojechaliśmy do Ciechanowa przód wagonu śpiewał już drugą zwrotkę Snu o Warszawie Niemena, kiedy tył nadał ciągnął refren. Helcia coś na drutach kompinowała co i rusz kłując stojącego obok chłopaka, co by się nieco odsunął. Młodziak za wszelką cenę próbował za to położyć głowę na jej boczku, co z resztą w końcu mu się udało i przysnął wtuliwszy się między drugą a trzecią fałde.
-My tu gadu gadu, a Niemcy w lesie dołki kopią – znów wyszczerzył się do mnie Pan z pomiętym kapeluszem i wyciągniętą flaszką.
-No to lu, Panie szanowny, bo wiadomo, że człowiek nie jest taki..
Gorzej się zrobiło, jak który do ustępu musiał za potrzebą lecieć, bo się niewąskie przetasowanie uskutecznić musiało, zanim delikwent dotarł. Przy tym musiał grzecznie wyprosić z ubikacji tłum ludzi, z których część wymościła sobie już co lepsze legowiska z bagaży i klęła nieszczęśnika i jego przodków z linii męskiej za przerwanie snu.
Konduktor jak przyszedł bilety sprawdzić, to tylko wsadził głowę przez drzwi, rozejrzał się w te i nazad i chodu zanim butelka wylądowała w miejscu, gdzie przed chwilą jeszcze ta jego głowa figurowała. Helcia już chrapała mocno, wachlując firanką przy każdym wdechu i wydechu, z dwoma już młodzikami pod każdą fałdą. I tak jakoś żeśmy dojechaly.
-Puc czyli lypa Panie z tem Słonecznym pociągiem, żeby ludzi jak kartofle wozić. Co żem się namęczył to moje, ale grande takie uskuteczniać z warszwiaka to się nie godzi – zakończył Pan Alojzy.
-No ale Panie Alosiu opalił się Pan, morze żeś Pan oglądnął, a i w tem Słonecznym humorystyczne drakie warszawiaki urządzili jak należy, to co źle Panu?
-No nie żebym narzekał. Koniec końców człowiek nie jest taki, co by nad morze kolejką nie pojechał.
Mariusz Bujański