Wielki skarb Antoniego cz II

Od dnia, kiedy szopka odsłoniła swe sekreta przed moją osobą, cały czas po mej makówce chodziło  tylko jedno pytanie. Jak ten wspaniały relikt przeszłości, dostał się w posiadanie naszego mistrza mniotły. Okazja nadarzyła sie kilka dni później. Zresztą tak z okazjami bywa – raz są raz ich ni ma … tak gadała ma babina.

W niedziele kochanej Haneczce zachciało sie jazdy do jej familii. Nagabywała mnie… jak stara kwiaciarka z Kercelaka. Jakich forteli używała nie sposób wymienić, ale było wesoło z tego tytułu. Ja, twardy jak orzech w skorupce, odpierałem ataki namolnej kobity. Koniec końców, udało mnie sie wymigać od wojaży. Jak tylko drzwi sie zamkły i wróg znikł z pola widzenia, odpaliłem lont i w długą do spożywczaka po złocisty płyn.

Z racji dnia wolnego od wszelakich robót, Antoni siedział na ławeczce oddając sie rozkoszy poobiedniej drzemki. Jak motylek do ławeczki sie zbliżyłem. By starszego pana nie wyrwać z ramion morfeusza, powolutku i cichutko usiadłem. Ale jak tylko kapsel na ziemie sie potoczył… to cichy syk, który uleciał z buteleczki, sprowadził Antoniego na ziemię.

– No! Panie Adaś samemu tak pan pić będziesz, co?

– Panie Antoni! Samemu to bym nie śmiał. Zresztą nie przeszedł by mnie ten szlachetny trunek przez me gardziołko, wiedząc że pan siedzisz obok mnie i słodko drzemiesz – odpowiadając uśmiechnąłem sie serdecznie. I dodałem:

– Bez pana to bym nawet łyczka nie pociągnął.

– No panie entelygent – Antoni zawsze tak do mnie mówił jak chciał pokazać, że się niby na mnie gniewa. Dobrze żeś pan tak powiedział, bo już sobie co innego pomyślałem – uśmiechnął się do mnie w pełnej odsłonie.

Przez dobre kilkanaście minut siedzieliśmy tak popijając browarki. Dzieciaków dziś jakoś na trzepaku nie było, więc żeśmy sie tem stanem wyższego uciszenia delektowali. W pewnym momencie Antoni upiwszy kolejny łyczek, przerwał ten błogi stan mówiąc:

– Obiecałem panu panie Adaś, że opowiem jak to cudo techniki w moje posiadanie weszło. A mamy ku temu sprzyjające warunki. Przy okazji lekcje gwary pobierać będziesz.

– Czekałem na te wiekopomne chwile z utęsknieniem. Normalnie mnie sie flaczki w chiński paragraf z tej ciekawości zwijać zaczęły.

– Wiedziałem, że tak będzie jak tylko obaczyłem jak żeś pan gałki wywalił z zachwytu. No więc słuchaj pan – powiedział upijając kolejny łyczek.

Było to trzy lata po tem jak okupant w naszem kraju się zmienił. Dzień był taki jak dziś. Ludzi tylko mniej sie szwendało, bo nie wszystkie powracały do swoich domów z wojennej tułaczki. Co prawda pojawiał sie element napływowy. Tacy sie na moje parafie nie zapuszczali – zresztą i dobrze. Bo i po co. Dostał by jeden albo drugi od ferajny baty i mniałby żale. My byśmy za to mnieli ambaras z nową władzą ludową co to nastała. A warto panu wiedzieć, że wcześniej to ja mnieszkałem prawie na rogatkach. Ale moja pompka – co w piersi życie pompuje – tu za kobitą mnie przygnała. I tak pozostałem tu do dziś.

Antoni zrobił chwilę przerwy co by kolejnego łyczka pociągnąć a po chwili dalej kontynuował opowieść.

Początkowo ferajna jakoś na mnie spod byka patrzyła. Bywało, że mnie chcieli oskubać. Ale ja szybszy od nich byłem. To oni ofiarami, mego zacnego onegdaj zawodu byli. Dało mnie to szacunek u nich. Nawet za eksperta robiłem nie raz, ale to pan wisz. No i w końcu przyjęli mnie w swoje parafie.

Ale do rzeczy. Na czym to ja skończyłem…. a już wiem.

Dzień był taki jak dziś, piękny i słoneczny. Siedząc sobie na ławeczce, nagle obaczyłem jakiegoś młokosa co mnie sie na podwórko pcha. Myślę se:

– Jaki frajer na gościnne występny sie pcha i zaraz draka będzie.

Ale tak mu sie przyglądam, on mnie… i nagle mnie taki dreszcz po tylnej krzyżowej przeszedł. Okazało sie bowiem, że to mój kuzyn, który mnie w powstaniu zniknął. Stoi przede mną, jak nasz Zygmunt z majchrem na piedestale. Jak go zobaczyłem to po pierwsze primo łza mnie sie pojawiła a po drugie primo – padliśmy se w ramiona. Ślubna z mnieszkania wyszła słysząc moje nagłe głośniejsze wypowiedzi. Jak go zobaczyła to też dawaj płakać i go całować. I zacałowała by biedaka na śmierć gdyby nie to, że jej kazałem stół nakrywać. A widać, że mu bida za kołnierz zaglądała bo futrował aż uszy mu sie trzęsły. A jak żeśmy zaczęli się w balsamie smakować to w trzydniowe odre monopolowe żeśmy wpadli.

Tu na chwilę przerwałem Antoniemu pytając go:

– Przepraszam ale w co wpadliście bo nie zrozumiałem? Jaką odre?

– Panie Adaś! Odra monopolowa to inaczej ujmując pijaństwo.

– Aaaa … teraz rozumiem. No ale mów pan co było dalej.

No i podczas tego trzydniowego, dość suto zakrapianego spotkania, młody opowiedział mnie co z niem było.