Zakochany szopenfeldziarz

– Witam sianownych państwa – temi słowami przywitał nasz Antoni gdy żeśmy z zakupów z Hanką wracali – po czym dodał – skąd też tak zgodnie małżonkowie powracają.

– Z Różyckiego – odezwała się moja kochana żona – Zabrałam mego kochanego mężusia aby wręczył me zmęczone ręce gdy o asfalt zaczęły trzeć.

– Chyba tragarza sobie za darmo wynajęłaś – odparowałem i uśmiechnąłem się z przekąsem.

– Jak zwał tak zwał ale ksiądz na ślubnym kobiercu mówił, że na dobre i złe … co mniało ni mniej ni wiencyj znaczyć, że i do pomocy masz mnie być – szybko odpowiedziała.

Już mniałem odpowiedzieć na te zaczepkie, gdy Antoni ubiegł mnie i mówi tak.

– Sianowna małżonko – tu oto obecnego pana Adasia – wiadomem jest, że za sprawą stwórcy mężczyzna po to wyszedł spod ręki Boskiej, co by kobiecie pomagać na tem podłem świecie. To nie zaprzeczalny fakt i nie będziem sie tu o to spierać. Ale wiadomem również jest, że chłop to nie wielbląd co toboły bezkrytycznie ma targać. Od takiego wysiłku jest kojberek na kółkach, który to w każdem domu powinna mnieć swoje zastsowanie. Zważywszy na doniosłość tego faktu, muszę sie wstawić – za oto tu stojącym panem Adasiem – zmenczonem temi zakupami doszczętnie.

– A bodaj by was giez w tylne krzyżowe udziabał z tą waszą męską solidarnością – opowiedziała Hanka takim głosem, że czterej smutni z pod Wileńskiego zerknęli w jej kierunku z zaciekawieniem.

A ponieważ Hanka ma głos tak mocny jak jaka śpiewaczka operowa, to wywabiło to z mnieszkania panią Pelagię.

– A co też tu za krzyki mnie kto uskutecznia z samiuśkiego ranka? – krzyknęła po czym dodała – czy te dwa przedstawiciele pci męskiej, jakiego aby kłopota sianownej pani Hani nie sprawiają?

– Ano sprawiają. Szanowny pani małżonek stwierdził właśnie, że chłop to nie Dromader co by toboły targać. On każe mnie – osobie wątłej budowy anatomicznej – torebeczkie na kółkach zapodać i z nią na zakupy ganiać. I mojego ancymona broni w tej materii jak swego rodzonego syna.

Pelagia spojrzała na męża dość wymownie, po czym dodała:

– A co ty sie mistrzu miotły w nie swoje interesa wtrancasz. Do roboty i podwóreczko sprzątać a nie tu jakie farmazony uskuteczniać. Chatraka jakiego struga !

Odwróciła się do mej Hanki i z uśmiechem oznajmiła .

– Pani sie tym nie przejmuje kochana moja. One wszystkie takie do roboty darmozjady są. Mnie też ciężko jest tego mojego na bazar zagonić do pomocy. Przed Najświętszą Panienką przysięgał, że na dobre i złe … więc odpuściłam sobie. Przez to zdrowsza jestem a i pani tyż to radze.

Przez chwilę cisza zapanowała i Antoni co by rozładować sytuację mruknął :

– No to pogadali my se tu o dupie Maryni. Żeby draki pomiędzy nami nie było to zapraszam na ławeczkie. Opowiem tu tłumnie zgromadzonym, takie jedno zdarzenie o sprawach damsko – męskiego kontaktu … znaczy się o mniłości.

Mniałem ja kiedyś znajomego dryndziarza pierwszej klasy. Walery mu z chrztu na pierwsze było. Miał życzenie abym jego syna na doliniarza kształcił. Chłopak nie głupi ale i też nie za bystry … jak woda w klozecie. Trochę mnie zdziwiło, że ojciec jego chce aby tego fachu nauczać bo to zrobił sie gatunek leguralnie wymierający. Wiem, że są teraz tacy, ale to partacze pierwszej wody a nie szanujący sie wyższą kurturą doliniarze. Ja myślałem, że on jak stary dryndziarzem będzie i zaprzęgiem klyentele obsłuży. Ale jego tak to interesowało jak mnie bycie pucybutem – znaczy sie wcale. Chciał doliniarstwo uprawiać i tyle. Chce to chce, pomyślałem sobie. Co mnie szkodzi. Tylko nie wiadomo czy sie nada. Ale to – jak wiadomo – czas pokarze. No i młody sie kształcił. Szło mu raz lepij raz gorzyj ale jakoś mu szło. Do czasu, gdy go trafił anioł miłości Amorkiem zwany. Zadurzył sie bidak w takiej jednej muzykantce, co po wyszynkach grała. Słuchajcie moi mili! Tak normalnie go trafiło, że polazł do pacykarza i olejowe odbicie szanownej pani w zamówieniu zażądał. Jak już go dostał, to na stolyku przy leżance wystawił. Wieczorami tak wpatrzony był w portret, że ślipiów nie mógł oderwać od niego. Myślałem, że to tylko chwilowe zauroczenie… ale gdzie tam. Cały czas ciężko wzdychał i właściwie do niczego nie był zdolny. Do żadnej roboty nie można go było zagonić a o zdobywaniu wykształcenia doliniarskiego nie wspomnę. Na chawirze to go pan nie zobaczyłeś, bo tylko latał na obce parafie do tej muzykantki. Raz to nawet z Walerym żeśmy sie za niem wybrali, aby obaczyć te panne na własne ślipia. Nie powiem, ładna sztuka była a i klawo zaiwaniała na kaloryferze. Ale żeby tak od razu mniętę przez rumianek poczuć … to letka przesada.

Razu jednego siedzieliśmy sobie z Walerym i balsam rodzimej produkcji po degustacje poddawali. Nagle drzwi sie otwierają z hukiem a w nich młody staje. Jak zjawa wygląda, znaczy sie blady był jak młynarczyk z Okopowej – co we młynie pracował. Przewalcował sie przez kuchnie i przepadł w swoim kwadracie, nic do nas nie mówiąc. Popatrzyliśmy na siebie i obacwaj zgodnie wspólnym chórem doszliśmy do wniosku, że trzeba nam z młodym koniecznie sie rozmówić. Włazimy do niego, siadamy naprzeciwko i ja go odpytuje.

Referuj młody co sie stało żeś taki blady jak młynarz.