„Kwiaty polskie” Julian Tuwim

A polski bez jak pachniał w maju

W Alejach i w Ogrodzie Saskim,

W koszach na rogu i w tramwaju,

Gdy z Bielan wracał lud warszawski!

Szofer nim maił swą taksówkę,

Frajerów wioząc na majówkę,

Na trawkie, pifko i muzykie;

Gnał na sto jeden, na rezykie;

A wiózł śmietankie towarzyskie:

Kuchtę Walercię, tę ze Śliskiej,

Burakoszczaka z Czerniakowskiej

I Józia Gwizdalskiego z Wolskiej.

Byli spocone i zziajane

I wszystka trzech w drebiezgi pjane,

I jak jechali bez Pułaskie,

Fordziak w latarnię wyrżnął z trzaskiem,

I przybiegł (tyż pod gazem krzynkie)

Fłimon szarpany za podpinkie.

Szofer czarował go natralnie,

Że on zapychał leguralnie

I „Niech ja skonam, niech ja skonam

(Zawsze dwa razy! rzecz stwierdzona),

Skoro jeżeli znakiem tego

Nie jest to wina bzu danego,

Któren cholernie się uwietrzniał

I mocny zapach uskuteczniał;

Ciut, ciut mnie z niego zamroczyło

I właśnie bez to się zdarzyło”.

Policjant mówił: „Ja nie frajer

I pan nie weźmiesz mnie na bajer,

Pan się zatrudniasz ankoholem” –

I nagle krzyk: „To ja chromolę!”

I „Nie bądź pan tu za szemrany!”

A kuchta w pisk: „Zabiją! Rany!”

A Józio w pysk, a Józia w mordę,

I już w powietrzu pachnie mordem,

I wszyscy do komisariatu,

A z winy – majowego kwiatu.

Potem to ślicznie Wiech uwieczniał,

Z daleka więc do pana Wiecha

Pełen wdzięczności się uśmiecham…

 

Julian Tuwim

„Kwiaty polskie”