Szanowanie Ferajnie.
Jest taka uliczka na naszej kochanej Pradze, o której mało kto słyszał a swoje karte zapisała – jak cała nasza Warsiawa – smutkiem i ludzką tragedią. Historia ta mniała miejsce w listopadzie 1943 czyli w czwartem roku ślifowania naszych bruków przez żołdactwo tego obesrańca z wonsikiem.
Dzień jak co dzień w okupowanej stolycy.
Targową zaiwania obcy element z wrednem wyrazem pysków, w sile sztuk trzech. Odpicowane w garniturki koloru feldgrau, żelazne blachy na piersiach i karabiny przewieszone przez ramie. Znudzone mocno i pewne siebie. Rasa panów … psia ich w te i na zad mać. Dochodziły akuratnie od Brukowej do Kępnej jak z okien narożnej kamienicy zagrały karabinowe wystrzały. Zamęt powstał jak przy stworzeniu świata. Z okna i balkonu naparzali do fryców, fryce poczuły nagłe miłość do naszych trotuarów i grzmocili leżąc a ferajna piżgała po Targowej i Kępnej byle tylko wyrwać się z tej nagłej okolyczności. Dwóch szkopów padło na amen ale od strony Jagiellońskiej i bazaru nadbiegły pomagiery z odsieczą. Rozpętała się draka jak jasny gwint i po kilku chwilach nasze chłopaki walące do nich z góry zaczęły ponosić straty. Niemce z impetem wpadły w bramę i łomocząc po schodach dobiegły do mieszkania z okien którego cała ta chryja powstała. Kilka strzałów i zaległa cisza. Po kilkunastu minutach dwóch rodaków wynieśli a jednego z rękami na karku splecionymi, wypchnęli kolbami mauzerów. W tak zwanem mniędzyczasie rozległy się znienawidzone odłosy szwabskich syren i pod kamienice podjechały budy z żołdactwem. Ci z okolycznej ferajny co uciekli dalej od tego wydarzenia – byli wygrani. Szkopy na ten tychmniast obstawiły Kępną od Targowej aż do Jagiellońskiej i ludzi z bram i podwórek na ulice wypychać zaczęły. Leguralne łapankie nam adolfy zafundowały a złapanych ludzi pod kolbamy w kierunku ulycy Wrzesińskiej przepychać zamiarowały. Mniędzy pojmanemi ludźmi był młody wyrostek o jasnej i bujnej plerezie. Klajniak jeszcze prawdziwy a jego przerażone oczy i dziecięcy buziak – choć zacięty – nie robiły jednak na oprawcach większego wrażenia. Jak Polak to bandyta a takiego do piachu bez względu na to ile wiosen delykwent przeżyć zdołał. Cały ten nieszczęsny orszak ruszył poganiany opustoszałą Kępną a wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że ten dzień nieszczególnie dla nich zakończyć się może.
Szwabska obstawa czujnie łby do góry zadzierała i wypatrywała ciekawskich postaci w oknach mijanych kamienic. Gdy ktoś nierozważnie głowę w oknie pokazał to padał strzał … i rozbita szyba z brzękiem bryzgała po ulicznym chodniku. Na skrzyżowanie z Jagiellońska podjechało kilka motorów z koszami a z jednego z nich wysiadł w czarne skórę odziany esesman z „wizytówkom” na czapce. Wyciągnął zza pazuchy aparat i jak wytrawny kolekcjoner podobnych obrazów, robił nadchodzącym zdjęcia. Co Ci ludzie musieli przeżywać … możemy się tylko domyślać. Strach i trwoga w codzienność naszych ulyc wpisane przez szkopów zostały. Ale co inszego widzieć z daleka czy usłyszeć a co innego w ten smutny scenariusz być wpisanem. Czas mijał a Niemce trzymały naszych na muszkach karabinów i na cuś jeszcze czekały. Esesman w asyście kilku pomniejszych sukinsynów, oddalił się w kierunku samochodów i tam ożywione dyskusje, przeplataną głośnym śmiechem prowadził. Nagle od strony motorów – do stojącego w grupie chłopca – podszedł starszy już szkop i z pewnym zaciekawieniem zaczął mu się przyglądać. Przemaszerował kilka razy wzdłuż całej grupy i w końcu podszedł do młokosa.
„ Co ty tu robisz ?” – zapytał z twardym akcentem ale dość poprawnie po polsku.
Chłopak nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
„Odpowiadaj jak pytam” – zmarszczył czoło i z groźbą w głosie odezwał się ponownie.
„Ja szedłem do domu … do matki” – zełgał młody, bo po usłyszeniu strzałów to zwykła ciekawość przygnała go na tę stronę Targowej.
Szkop w mundurze żołnierza Wehrmachtu, pochylił się nieco w kierunku młodzika. Przez kilka chwil przyglądał się uważnie i nagle wyciągnął go z grupy stłoczonych pod murem ludzi.
„To jazda mi stąd do domu … do matki … raaaus ” – rozdziawił się w okrzyku i wymierzając potężnego kopniaka wojskowym butem, wygonił przerażonego chłopaka z tłumu zatrzymanych. Początkowo nieufnie lecz z każdą chwilą szybciej, dzieciak oddalił się w kierunku Targowej. Niemiec z daleka pokazał swoim kameradom, że mają go przepuścić. Esesman stojący przy samochodach łypnął szwabskiem okiem na całe sytuacje ale nawet nie przerwał rozmowy. Dopiero pod bramą kamienicy gdzie mieszkał dotarło do chłopca, że mógł to być ostatni dzień w jego życiu. Matka już wiedziała o całej sytuacji i tylko uścisnęła syna, strzeliła go po czterech literach poczym usiadła przy kuchni na zydelku i tak trwała do późna wieczór. Inni niestety nie mnieli tyle szczęścia. Nazajutrz do mieszkania moich bliskich – ojca i babci bo o nich tu mowa – przyszedł znajomy dozorca z Wrzesińskiej i opowiedział jaki los spotkał pozostałych zatrzymanych w łapance i prawdopodobnie dowiezioną grupę Polaków – więźniów Pawiaka. Wyciągnięty z mieszkania do wieczora musiał zmywać krew z chodnika pod murem rzeźni na Wrzesińskiej. Ciał rozstrzelanych już nie widział. Pewnie zabrano je „budami” i wywieziono gdzieś w nieznane mniejsce.
Takich tragicznych w skutkach wydarzeń, przez długie lata okupacji, rozegrało się mnóstwo. Dziś tylko tablice pamiątkowe krzyczą o tych tragicznych dniach. Kocham to mniasto i jego historię. A fakt, że opisałem tu powyższą historię – to moje pragnienie by pamięć o tych dnach przetrwała jak najdłużej.
Szanowanie Ferajnie.
Wolski Adam